Moja przyjaciółka gotuje cuda: z cukinii i ziemniaków tworzy boskie arcydzieła.

polregion.pl 3 tygodni temu

**Dziennik, 15 października**

Moja przyjaciółka Kinga gotuje niesamowicie. Bosko, wyśmienicie – z cukinii i ziemniaków potrafi zrobić coś takiego, iż palce lizać! A ciasta! A rumiane mięso w każdym wydaniu!

Ale nie o tym chciałam pisać.

Kinga ma nadwagę. Sporo nadwagi, ale jest naprawdę piękna – gładka jak jabłuszko, pełna energii, zero zadyszki, zero problemów z ciśnieniem. Ma męża, z którym żyje już piętnaście lat. Przez te wszystkie lata jej mąż, Marek, z lubością i zapałem drwił z jej tuszy. Bardzo kreatywnie, z pomysłem. Przy znajomych. Przy obcych. Wymyślał niby-czułe przezwiska – moja krówka, mój hipopotamik. „Ojej, ona mi właśnie na nogę nadepnęła, złamała całą Marka!”.

Chwalił znajome fitnesski i wszystkich, których geny oszczędziły. Kilka razy i mnie obdarował tymi wątpliwymi komplementami. Na darmo próbowałam bronić Kingi, mówiąc o metabolizmie, dziedziczności – bez sensu.

Kinga zawsze trzymała fason, choćby się uśmiechała. Sama żartowała ze swoich kształtów. Po urodzeniu córki sytuacja się pogorszyła. Córka odziedziczyła jej figurę „jabłuszko”, i Marek, gdy dziewczynka weszła w wiek nastoletni, przerzucił się na nią: „No ile ty możesz jeść? Będziesz jak matka, spójrz na siebie, czy nie chcesz być ładna, a nie jak to bezkształtne roślinożerne stworzenie?”.

I wtedy Kinga nagle się ocknęła. Raz, drugi, trzeci rozmawiała z mężem, iż tak nie można – oczywiście na marne. A rok temu nastąpił wybuch. Nie byłam tam, opowiedziano mi. Gdy Marek znów zaczął błyszczeć dowcipami o figurze żony, Kinga nagle rzuciła: „Marku, wiesz co? Mam dość. Nie podoba ci się moja figura? Nie trzymam cię. Idź, szukaj chudej. Mnie starczy”.

Wezwała taksówkę i pojechała do domu. Marek dalej się wygłupiał i żartował, nie śpieszył się za żoną. „Gdzie ona pójdzie? – mówił. – Pogada i się uspokoi. Przecież sama wie, iż wygląda jak przejrzały pomidor”. choćby znajomi próbowali mu uświadomić, iż nie ma racji, iż Kinga wygląda świetnie – ale oczywiście bez skutku.

W domu Kingi nie było. Ani córki. Okazało się, iż zabrały rzeczy i pojechały do rodziców Kingi – mają dom w innej dzielnicy. Do szkoły trochę niewygodnie dojeżdżać, ale trudno. Drugim ciosem było to, iż Kinga złożyła pozew o rozwód. Marek nie mógł uwierzyć: „Co, serio przez te żarty? Niemożliwe! Na pewno ma kochanka! Chociaż… kto by chciał taką grubą?”.

Jak się pewnie domyślacie, kochanka nie było. Po prostu Kinga miała dość. Pracuje na dobrym stanowisku w dużej firmie, zarabia bardzo przyzwoicie, rodzice pomogli – i nie czekając na podział mieszkania, kupiła sobie i córce porządne dwupokojowe w nowym budownictwie.

Po podziale majątku Marek został z kawalerką. Musiał sprzedać samochód, pieniądze podzielili. Alimenty ma płacić jeszcze trzy lata, zarabia mało, a po odliczeniu jednej czwartej wychodzi marnie. A najgorsze, jak opowiada znajomym: „Ta była, drańska, przyzwyczaiła mnie przez te piętnaście lat do smacznego jedzenia, a teraz muszę żyć na półproduktach albo chodzić do matki na obiady. Jej kurczak śni mi się po nocach! Jej pierogi! Rzędy pierogów z różnymi farszami! Budzę się ze łzami w oczach”.

„Nową babę znalazłem? No znalazłem. Gotuje jakieś paskudztwa, jeść się nie da. No, szczupła… w naszym wieku modeli już nie ma. Młodszą? No nie wyszło, pensja za mała, a sam wyglądam nie najlepiej – brzuch, łysina, zadyszka. Pięćdziesiątka jednak robi swoje”.

„Najgorsze – mówi – iż Kinga schudła. Nie mocno, ale zauważalnie, ze dwa rozmiary mniej. Znajomi mówią, iż gotuje teraz zupełnie inaczej – też pysznie, ale więcej warzyw. Ona z córką nigdy nie przepadały za mięsem. A słodkie ciasta to bardziej ja lubiłem”.

„Ostatnio – opowiada – spotkałem ją w sklepie. Oniemiałem. PodePodszedłem do niej i powiedziałem: „Wyglądasz świetnie, może spróbujemy jeszcze raz?”, a ona tylko się uśmiechnęła, wzruszyła ramionami i odeszła.

Idź do oryginalnego materiału