Moja mama udaje chorą, żeby nie pracować i żyje na nasz koszt

newsempire24.com 3 tygodni temu

Moja matka udaje chorą, żeby nie pracować i żyć na nasz koszt.

Moja matka nigdy nie miała ochoty pracować. Dopóki żył mój ojciec, nie musiała się tym przejmować on zajmował się wszystkim, zarabiał pieniądze, a ona zostawała w domu, ciesząc się rolą gospodyni. Ale teraz, po jego śmierci, wydaje się uważać, iż to na mnie i mojej żonie spoczywa obowiązek utrzymywania jej. A my się na to nie zgadzamy.

Moja matka wyszła za mąż bardzo młodo w wieku zaledwie dziewiętnastu lat. Mój ojciec, sześć lat starszy, miał już dyplom, stabilną pracę i zarabiał wystarczająco, by zapewnić rodzinie spokojne życie.

Uwielbiała opowiadać ich historię miłosną, jakby to była bajka miłość od pierwszego wejrzenia, spojrzenie, które zmieniło wszystko, ta nagła pewność, iż to właśnie on jest mężczyzną jej życia.

Wierzyłem w to aż do piętnastego roku życia. Wtedy zrozumiałem prawdę: moja matka nigdy nie chciała się uczyć ani robić kariery. Małżeństwo było dla niej idealnym wyjściem biletem na łatwe życie, bez odpowiedzialności.

Szybko zaszła w ciążę, urodziła mnie i postanowiła, iż będzie zajmować się mną na pełen etat żadnego przedszkola, żadnej niani, żadnej pomocy z zewnątrz. Mój ojciec, opiekuńczy i dumny, iż może jej to zapewnić, zgodził się bez słowa.

Nigdy nie postawiłem stopy w przedszkolu, ale nie byłem trudnym dzieckiem. Matka zostawiała mnie w piaskownicy, a ja bawiłem się sam. Dawała mi zabawki, i mogłem spędzać godziny, nie przeszkadzając jej.

Nigdy nie próbowała się dokształcać, nauczyć czegoś nowego. Żadnego dyplomu, żadnych umiejętności, ani jednego dnia pracy poza domem. Zawodowa gospodyni domowa, jak sama mówiła z dumą.

Nigdy nie krytykowałem jej stylu życia. jeżeli mój ojciec to akceptował, nie moja sprawa.

Ale gdy umarł, jej świat się zawalił. Nie zajęła się organizacją pogrzebu, formalnościami po prostu leżała w łóżku, wpatrując się w sufit, powtarzając: Co ja teraz zrobię? Jak przeżyć?

Na początku myślałem, iż naprawdę jest pogrążona w żałobie. Z czasem zrozumiałem: nie chodziło o stratę ojca, ale o utratę finansowego komfortu.

Ojciec zostawił jej trochę oszczędności, ale było jasne, iż pieniądze nie wystarczą na zawsze.

Pół roku po jego śmierci wpadła na genialny pomysł: sprzedać nasze trzypokojowe mieszkanie i kupić dwa mniejsze jedno dla niej, drugie dla mnie. Ale chciała, żeby moje było wynajmowane, a ona żyła z czynszu.

W jej głowie to był idealny plan. W rzeczywistości złudzenie. Pieniądze ze sprzedaży nigdy nie starczyłyby na dwa mieszkania. A choćby gdyby dlaczego miałbym poświęcać swoją przyszłość, żeby ona dalej mogła nic nie robić?

Ja i moja żona spłacamy już kredyt hipoteczny. Nie stać nas na utrzymywanie kogoś jeszcze. Powiedziałem więc wprost: Mamo, jesteś dorosła. Czas zacząć pracować.

Protestowała, ale w końcu, niechętnie, znalazła pracę w lokalnym sklepie. I wtedy zaczęła się tragedia.

Każdy telefon to było narzekanie: Jestem wykończona! Bolą mnie nogi! Nie dam rady!

Co tydzień płakała, błagając o pomoc, mówiąc, iż już nie wytrzymuje.

A potem, tej zimy, zdarzył się prawdziwy wypadek poślizgnęła się na lodzie i złamała nogę. Dwa miesiące w gipsie, bez możliwości chodzenia. Oczywiście, pracodawca ją zwolnił. I kto musiał przejąć jej utrzymanie?

My.

Płaciliśmy jej czynsz, zakupy, leki. Co innego mogliśmy zrobić?

Ale gdy wyzdrowiała, nagle odkryła u siebie kolejne choroby.

Nadciśnienie. Migreny. Bóle pleców. Zawroty głowy. Każdą chorobę, jaką można sobie wyobrazić, miała przynajmniej tak twierdziła.

Lekarze robili badania. Nic poważnego. Ale grała swoją rolę tak przekonująco, iż wciąż dawaliśmy jej pieniądze, czując się winni na myśl, iż zostawiamy ją samą.

Aż w końcu powiedziałem: dość.

W tym miesiącu przekroczyłem granicę. Zapłaciłem jej rachunki, dałem 5000 złotych i powiedziałem: To ostatni raz. od dzisiaj radź sobie sama.

Wybuchnęła płaczem, nazwała mnie niewdzięcznym synem, oskarżyła o porzucenie.

Ale szczerze? Mam to gdzieś. To zdrowa kobieta. jeżeli nie chce pracować, niech znajdzie bogatego faceta, który się nią zaopiekuje. W wieku 55 lat wciąż ma na to szansę.

Więc powiedzcie czy jestem zbyt surowy? Czy wreszcie podjąłem adekwatną decyzję?

Idź do oryginalnego materiału