Jadwiga Kowalska stała przy oknie i patrzyła na sąsiednią działkę, gdzie młoda kobieta rozwieszała pranie na sznurze. Obca kobieta w domu, który powinien był należeć do niej. W domu, gdzie dorastała, gdzie minęła jej młodość, gdzie zmarła matka.
– Jadziu, co tak stoisz jak słup soli? – odezwała się młodsza siostra Halina, wchodząc do kuchni z siatkami z Biedronki. – Herbata zupełnie wystygnie.
– Tak tylko patrzę – westchnęła Jadwiga, odchodząc od okna. – Jak ona tam sobie gospodaruje.
– Przestań się zadręczać – Halina zaczęła wyjmować zakupy na stół. – Co się stało, to się nie odstanie.
– Tobie łatwo mówić. Ty masz swoje mieszkanie, a ja ci na karku siedzę.
– Nie pleć głupot. Wiesz dobrze, iż mi nie ciążysz.
Jadwiga usiadła przy stole i wzięła ostudzoną filiżankę. Herbata była gorzka, bez cukru – oszczędzały. Od kiedy straciły dom, pieniędzy zaczęło brakować. Emerytura mała, a żyć trzeba było we dwie.
– Hala, pamiętasz, co mama mówiła o testamencie? – zapytała, mieszając łyżeczką.
– Pamiętam, oczywiście. Mówiła, iż dom będzie nasz na pół.
– Właśnie. Na pół. A wyszło, iż wszystko poszło dla tej Weroniki.
Halina ciężko opadła na krzesło. Temat testamentu bolał obie siostry.
– Jadziu, dyskutowałyśmy o tym sto razy. Mama w ostatnich latach nie była sobą. Alzheimer, mówili lekarze.
– Ale testament spisywała nie sama! Był notariusz, świadkowie. Jak mogli pozwolić, by chora kobieta wszystko obcej oddała?
– Weronika nie jest obca. To ona opiekowała się mamą, gdy chorowała.
– Opiekowała się! – prychnęła Jadwiga. – Parę miesięcy pochodziła, leki podawała. A my co? Trzydzieści lat się nią nie zajmowałyśmy?
Halina milczała. Obie wiedziały, iż to niesprawiedliwe, ale nic nie dało się już zmienić. Przegrały w sądzie, dom przeszedł na Weronikę – daleką krewną, która pojawiła się w ich życiu dopiero pod koniec.
Dzwonek do drzwi przerwał ich rozmowę.
– Ja otworzę – wstała Halina.
W przedpokoju rozległy się głosy, a po chwili do kuchni weszła ich siostrzenica Kinga – córka zmarłego brata.
– Cześć, ciociu Jadziu, ciociu Halu – pocałowała obie w policzek. – Jak leci?
– Powoli, po trochu – odparła Jadwiga. – A u ciebie co słychać? Praca daje radę?
– Wszystko gra. Wybieram się na urlop nad morze. Chciałam zapytać, może potrzebujecie grosza? Mogę trochę pomóc.
Halina i Jadwiga wymieniły spojrzenia. Kinga zawsze była dobrą dziewczyną, ale teraz jej oferta zabrzmiała wyjątkowo wzruszająco.
– Dzięki, Kinguś – powiedziała Halina. – Na razie damy radę.
– No to jak coś, to mówcie, nie krępujcie się. A adekwatnie przyszłam z nowiną. Pamiętacie Weronikę, co dostała dom po babci?
Jadwiga zesztywniała.
– Oczywiście, iż pamiętamy. Co z nią?
– No bo sprzedaje ten dom! Wczoraj widziałam ogłoszenie w necie. Chce za niego milion złotych.
– Co?! – Jadwiga zerwała się z krzesła. – Sprzedaje?!
– No tak. Mówi, iż dom stary, remont drogi, a jej mieszkanie w mieście potrzebne.
– To niemożliwe – szepnęła Halina. – Mama zawsze mówiła, iż dom ma zostać w rodzinie.
– Jaka teraz rodzina – gorzko się uśmiechnęła Jadwiga. – Obca baba dostała spadek i robi, co chce.
Kinga niepewnie przestępowała z nogi na nogę.
– Ciociu Jadziu, może byście się z nią spotkały? Pogadały? Może by wam sprzedała taniej?
– A skąd my weźmiemy milion złotych? – załamała ręce Jadwiga. – Ja mam emeryturę dwa tysiące, Hala – dwa i pół. Gdzie nam taką sumę znaleźć?
– Może wzięłybyśc