Moja córka wstydziła się naszego pochodzenia i nie zaprosiła nas na ślub…

newskey24.com 6 dni temu

Moja córka wstydziła się nas, bo jesteśmy ze wsi. I nie zaprosiła na swój ślub…

Żyliśmy z mężem skromnie, ale uczciwie. Własny dom, ogródek, krowy, codzienne troski — wszystko podporządkowaliśmy jednemu celowi: wychować naszą jedyną córkę na porządnego człowieka. Dla niej gotowi byliśmy na wszystko. Wszystko, co najlepsze — dla niej. Nowe buty? Proszę bardzo. Płaszcz, żeby nie gorszy niż u miejskich? Oczywiście. Zdjęlibyśmy z siebie ostatnią koszulę, byle tylko miała wszystko jak ludzie. Rosła piękna, bystra. Uczyła się świetnie, marzyła o życiu w mieście. A my tylko się cieszyliśmy — nasza Weronika będzie miała los lepszy niż nasz.

Mąż, dzięki starym znajomościom, załatwił jej miejsce na prestiżowej uczelni w Warszawie. Na państwowym. Dumieliśmy z tego jak z własnego sukcesu. Wspieraliśmy ją, jak mogliśmy — i groszem, i dobrym słowem. Każdy jej powrót do domu był dla nas świętem. Słuchaliśmy jej opowieści jak bajki: praca w biurze, narzeczony z dobrego domu — Bartek, syn biznesmena. Promieniała, gdy o nim mówiła. A my myśleliśmy tylko jedno: oby gwałtownie ten ślub…

Lata mijały, ale oficjalnego oświadczyn brak. Mąż pewnego dnia nie wytrzymał: „Zaproś Bartka w odwiedziny, niech się chociaż poznamy!”. Wymigała się, powiedziała, iż nie mają czasu. Raz, drugi. Podejrzliwości przybywało. Coś było nie tak. W końcu zdecydowaliśmy z mężem: pojedziemy do stolicy sami. Adres znaleźliśmy w starych papierach. Kupiliśmy wiktuały, ubrali się odświętnie i ruszyliśmy.

Dom okazał się pałacem. Kamień, szkło, ochrona. Przywitał nas uprzejmy mężczyzna i zaprosił do środka. Luksus jak z filmu. Staliśmy, nie wiedząc, gdzie oczy podziać, aż poproszono nas do salonu. I wtedy to zobaczyłam. Na stole — wielkie, oprawione zdjęcie ślubne. W białej sukni, z bukietem — nasza Weronika. Mąż zdrętwiał, jakby skamieniał. A ja poczułam, iż ziemia ucieka mi spod nóg.

— A wy czemu, tak sobie myślę, nie przyjechaliście na wesele? — nagle zapytał Bartek.

Spojrzeliśmy na siebie z mężem. Co mu odpowiedzieć? Że w ogóle nie wiedzieliśmy? W tej chwili weszła ona. Weronika. Jej twarz zesztywniała, usta zaczęły drżeć. Skinęłam, by wyszła ze mną porozmawiać. Najpierw próbowała coś bełkotać, ale w końcu się poddała:

— Nie zaprosiłam was… bo… jesteście ze wsi. Wstydziłam się. Nie chciałam, żeby wszyscy wiedzieli, iż moi rodzice to prości wieśniacy…

Te słowa wbiły się w serce. Jak nóż. Jak to? My? Wstyd? My, którzy oddaliśmy jej wszystko? Którzy harowali bez dnia wolnego, żeby miała przyszłość?

— A Bartek? — spytałam, ledwo łapiąc oddech. — Wiedział?

— Tak. On nalegał, żebyście byli na ślubie. choćby wysłał zaproszenie, ale powiedziałam mu, iż odmówiliście…

No właśnie. My — ten wstyd, który ukryła. choćby nie dała nam szansy, by być w najważniejszym dniu jej życia. Nie powiedziała, nie wytłumaczyła, po prostu nas wymazała.

Wróciliśmy jeszcze tego samego dnia. Bez łez, bez awantur. Tylko w sercach — pustka. Jak żyć dalej, gdy własne dziecko się od nas odwróciło? Jak uwierzyć, iż to wszystko nie poszło na marne? Że wychowaliśmy nie obcą osobę?

Od tamtej pory Weronika nie dzwoni. My też milczymy. Nie z powodu urazy — gorzkości. Tylko dlatego, iż nie wiemy, co powiedzieć tej, która tak łatwo nas zdradziła.

Idź do oryginalnego materiału