W zeszłym miesiącu razem z córką byliśmy na ślubie mojej siostrzenicy w jednej z przytulnych restauracji w Krakowie. Uroczystość była przepiękna – każdy szczegół dopracowany, panna młoda promieniała szczęściem, a goście rozkoszowali się atmosferą miłości. Po weselu moja córka, Kinga, została u mnie na noc – mieszkamy w różnych miastach. Rano znalazłam ją przy oknie: siedziała wpatrzona w przestrzeń, po policzkach ciekły łzy. Moja dziewczynka płakała, a moje serce ścisnęło się z bólu.
Podeszłam szybko: „Kinguś, co się stało? Wczoraj było tak pięknie!” Podniosła na mnie smutne oczy i cicho powiedziała: „Tak, ślub był cudowny. Nigdy nie miałam takiego wesela. I już nie będę. Kiedy wychodziłam za mąż, nie było sukni, nie było przyjęcia…” Głos jej drżał, a ja nagle przypomniałam sobie tamten dzień, gdy Kinga brała ślub. To było jak cios w serce.
Dziesięć lat temu błagałam ją, żeby urządziła prawdziwą uroczystość. Chciałam, by moja jedyna córka błyszczała w białej sukni, by miała piękną fryzurę, manicure, profesjonalny makijaż. Byłam gotowa zapłacić za wszystko – od sali po fotografa. „Kinga, to twój dzień!” – przekonywałam. Ale ona machała ręką, mówiąc, iż wesela to przeżytek. Byłam przerażona, gdy pojawiła się w urzędzie w dżinsach i koszulce. Żadnych kwiatów, żadnych uśmiechów – tylko podpis i wyjście. Jej ślub był chłodny jak listopadowy deszcz.
Taka była zawsze. W szkole, gdy koledzy przymierzali garnitury, a koleżanki sukienki na studniówkę, ona przyszła po świadectwo w szortach, zabrała je i poszła do domu. Żadnych tańców, żadnych wspomnień. Jej małżeństwo też było takie – bezduszne. O dzieciach choćby słuchać nie chciała, choć jej mąż, Krzysztof, marzył o rodzinie. Zwykle takie rzeczy omawia się przed ślubem, ale Kinga, młoda i ambitna, uważała, iż dzieci mogą poczekać. Chciała żyć dla siebie, budować karierę, cieszyć się wolnością. Po czterech latach Krzysztof nie wytrzymał – odszedł, bo pragnął zostać ojcem.
Rozwiedli się. Krzysztof gwałtownie ożenił się ponownie, ma teraz troje dzieci, a Kinga została sama. Spotyka się z mężczyznami, ale zawsze powtarza: „Nikogo mi nie trzeba.” Ja jednak widzę, jak jest samotna. Zawsze była dumna i niezależna, ale teraz ta niezależność zamieniła się w pustkę. I ostatecznie, siedząc przy moim oknie, wyznała: „Mamo, żałuję, iż nie urodziłam dziecka. Mam 38 lat, a nie mam nic.” Jej słowa rozrywały mi serce.
Teraz Kinga marzy o dziecku. Mówi, iż gdy mnie zabraknie, będzie miała dla kogo żyć. Ale boję się o nią. Dziecko to ogromna odpowiedzialność, a Kinga ledwo wiąże koniec z końcem. Pracuje bez wytchnienia, a pieniędzy ciągle za mało. Nie mogę jej wspierać finansowo, a to łamie mi serce. Przytulam ją, pocieszam, ale w jej oczach widzę bezdenny smutek. Straciła tak wiele: ślub, rodzinę, ciepłe wspomnienia. A teraz ta pustka dusi ją coraz bardziej.
Ale wciąż wierzę, iż Kinga ma szansę. Ma dopiero 38 lat – życie się nie skończyło. jeżeli tylko zechce, znajdzie miłość, wyjdzie za mąż, urodzi dziecko. Najważniejsze, by nie patrzeć wstecz z żalem. Czasu nie cofnąć, ale można nauczyć się doceniać to, co jest tu i teraz. Modlę się, by moja dziewczynka odnalazła szczęście, by jej oczy znów zabłysły. Na razie widzę tylko łzy – i to rozdziera mi serce na milion kawałków. **Bo życie uczy nas jednego: drobne wybory składają się na wielkie żale. Warto zatrzymać się i posłuchać, co szeptem mówi nam serce.**