W zeszłym miesiącu byłyśmy z córką na ślubie mojej siostrzenicy w jednej z przytulnych restauracji w Poznaniu. Wesele było przepiękne – każdy szczegół dopracowany, panna młoda promieniała szczęściem, a goście tonęli w atmosferze miłości. Po uroczystości moja córka, Kinga, została u mnie na noc – mieszkamy w różnych miastach. Rano znalazłam ją przy oknie: siedziała wpatrzona w przestrzeń, a po policzkach spływały łzy. Moja dziewczynka płakała, a moje serce ścisnęło się z bólu.
Rzuciłam się do niej: „Kinguś, co się stało? Wczoraj przecież było tak wspaniale!” Podniosła na mnie oczy pełne smutku i cicho powiedziała: „Tak, wesele było cudowne. Ja nigdy nie miałam takiego ślubu. I już nie będę. Kiedy wychodziłam za mąż, nie było ani sukni, ani przyjęcia…” Głos jej drżał, a ja nagle przypomniałam sobie tamten dzień, kiedy Kinga brała ślub. To był cios w samo serce.
Dziesięć lat temu błagałam ją, żeby urządziła prawdziwe wesele. Chciałam, żeby moja jedyna córka błyszczała w białej sukni, żeby miała piękną fryzurę, manicure, profesjonalny makijaż. Byłam gotowa zapłacić za wszystko – od bankietu po fotografa. „Kinga, to twój dzień!” – przekonywałam. Ale ona machała ręką, mówiąc, iż wesela to przeżytek. Byłam przerażona, gdy pojawiła się w urzędzie stanu cywilnego w dżinsach i koszulce. Żadnych kwiatów, uśmiechów – tylko podpis i wyjście. Jej ślub był chłodny jak listopadowy deszcz.
Taka była zawsze. W szkole, kiedy koledzy przymierzali garnitury, a koleżanki suknie na studniówkę, ona przyszła po świadectwo w szortach, zabrała je i poszła do domu. Żadnych tańców, żadnych wspomnień. Jej małżeństwo było równie bezduszne. O dzieciach choćby słuchać nie chciała, choć jej mąż, Tomek, marzył o rodzinie. zwykle takie rzeczy omawia się przed ślubem, ale Kinga, młoda i ambitna, uważała, iż dzieci mogą poczekać. Chciała żyć dla siebie, budować karierę, cieszyć się wolnością. Po czterech latach Tomek nie wytrzymał – odszedł, bo chciał być ojcem.
Rozwiedli się. Tomek gwałtownie ożenił się z inną, teraz ma troje dzieci, a Kinga została sama. Spotyka się z mężczyznami, ale za każdym razem powtarza: „Nikogo mi nie potrzeba”. Ale ja widzę, jak jest samotna. Zawsze była dumna i niezależna, ale teraz ta niezależność zamieniła się w pustkę. I oto, siedząc przy moim oknie, nagle wyznała: „Mamo, żałuję, iż nie urodziłam dziecka. Mam 38 lat, a nie mam nic”. Jej słowa rozdzierały mi serce.
Teraz Kinga marzy o dziecku. Mówi, iż kiedy mnie zabraknie, będzie miała dla kogo żyć. Ale boję się o nią. Dziecko to ogromna odpowiedzialność, a Kinga ledwo wiąże koniec z końcem. Pracuje na pełnych obrotach, ale pieniędzy ciągle brakuje. Nie mogę jej pomóc finansowo, co łamie mi serce. Przytulam ją, pocieszam, ale w jej oczach widać bezdenny smutek. Straciła tak wiele: ślub, rodzinę, ciepłe wspomnienia. A teraz ta pustka dusi ją każdego dnia.
Ale wciąż wierzę, iż Kinga ma szansę. Ma tylko 38 lat – życie jeszcze się nie skończyło. jeżeli zechce, znajdzie miłość, wyjdzie za mąż, urodzi dziecko. Najważniejsze, żeby nie patrzeć wstecz z żalem. Czasu nie da się cofnąć, ale można zacząć doceniać to, co jest tu i teraz. Modlę się, żeby moja dziewczynka odnalazła szczęście, żeby jej oczy znów zabłysły. Na razie widzę tylko jej łzy, a to rozrywa mi serce na kawałki.