W zeszłym miesiącu byliśmy z córką na ślubie mojej siostrzenicy w jednej z przytulnych restauracji w Krakowie. Uroczystość była przepiękna: każdy szczegół dopracowany, panna młoda promieniała szczęściem, a goście tonęli w atmosferze miłości. Po weselu moja córka, Kinga, została u mnie na noc — mieszkamy w różnych miastach. Rano znalazłam ją przy oknie: siedziała wpatrzona w pustkę, po policzkach spływały łzy. Moja dziewczynka płakała, a moje serce ścisnęło się z bólu.
Podeszłam do niej: „Kinguś, co się stało? Wczoraj było tak pięknie!” Podniosła na mnie smutne oczy i cicho powiedziała: „Tak, wesele było cudowne. Nigdy nie miałam takiego ślubu. I już nie będę. Kiedy wychodziłam za mąż, nie było ani sukni, ani imprezy…” Głos jej drżał, a ja nagle przypomniałam sobie tamten dzień, kiedy Kinga zawierała małżeństwo. To był cios poniżej pasa.
Dziesięć lat temu błagałam ją, aby urządziła prawdziwe wesele. Chciałam, by moja jedyna córka błyszczała w białej sukni, miała piękną fryzurę, manicure, profesjonalny makijaż. Byłam gotowa zapłacić za wszystko — od bankietu po fotografa. „Kinga, to twój dzień!” — przekonywałam. Ale ona machała ręką, mówiąc, iż śluby to przestarzała tradycja. Byłam przerażona, gdy pojawiła się w urzędzie w dżinsach i bluzie. Żadnych kwiatów, uśmiechów — tylko podpis i wyjście. Jej ślub był chłodny jak jesienny deszcz.
Taka była zawsze. W liceum, gdy koledzy przymierzali garnitury, a koleżanki sukienki na studniówkę, ona przyszła po świadectwo w krótkich spodenkach, zabrała je i wyszła. Żadnych tańców, żadnych wspomnień. Jej małżeństwo było równie bezduszne. O dzieciach choćby słuchać nie chciała, choć jej mąż, Krzysztof, marzył o rodzinie. zwykle takie rzeczy omawia się przed ślubem, ale Kinga, młoda i ambitna, uważała, iż dzieci mogą poczekać. Chciała żyć dla siebie, budować karierę, cieszyć się wolnością. Po czterech latach Krzysztof nie wytrzymał — odszedł, bo chciał być ojcem.
Rozwiedli się. Krzysztof niedługo ożenił się z inną, a teraz ma trójkę dzieci, podczas gdy Kinga została sama. Spotyka się z mężczyznami, ale za każdym razem powtarza: „Nikogo mi nie potrzeba”. Ale ja widzę, jak jest samotna. Zawsze była taka — dumnie niezależna, ale teraz ta niezależność zamieniła się w pustkę. I oto, siedząc przy moim oknie, nagle wyznała: „Mamo, żałuję, iż nie urodziłam dziecka. Mam 38 lat, a nie mam nic”. Jej słowa rozdarły mi duszę.
Teraz Kinga marzy o dziecku. Mówi, iż kiedy mnie zabraknie, będzie miała dla kogo żyć. Ale boję się o nią. Dziecko to ogromna odpowiedzialność, a Kinga ledwo wiąże koniec z końcem. Pracuje na zabój, a pieniędzy wciąż brakuje. Nie mogę pomóc jej finansowo, a to łamie mi serce. Przytulam ją, pocieszam, ale w jej oczach widzę bezdenny smutek. Straciła tak wiele: ślub, rodzinę, ciepłe wspomnienia. Teraz ta pustka dusi ją każdego dnia.
Ale wciąż wierzę, iż Kinga ma szansę. Ma tylko 38 lat — życie się nie skończyło. jeżeli zechce, znajdzie miłość, wyjdzie za mąż, urodzi dziecko. Najważniejsze, by nie patrzeć wstecz z żalem. Czasu nie cofniesz, ale możesz zacząć doceniać to, co masz tu i teraz. Modlę się, by moja dziewczynka odnalazła szczęście, by jej oczy znowu zabłysły. Na razie widzę tylko łzy, a to rozrywa mi serce na strzępy.
Morał? Nigdy nie jest za późno na zmianę, ale nie odkładaj życia na później — bo pewnego dnia może się okazać, iż za późno jest już na wszystko.