Mój tata na wózku inwalidzkim zawiózł mnie na bal – a ja czułam się bardziej dumna niż kiedykolwiek!

polregion.pl 1 tydzień temu

Wszyscy inni przyjechali na studniówkę luksusowymi samochodami. Niektórzy w limuzynach, inni w sportowych autach wynajętych specjalnie na tę noc. A ja? Ja pojawiłam się w zardzewiałym starym busie, który wydawał dziwne odgłosy przy każdym wyboju. Zamiast wysiadać na obcasach w towarzystwie przystojnego chłopaka, pomógł mi wyjść jedyny mężczyzna, który zawsze przy mnie stał – mój tata. Na wózku inwalidzkim.
I to była najlepsza noc w moim życiu.

Nazywam się Zosia Kowalska i nigdy nie sądziłam, iż podzielę się tą historią publicznie. Ale tamta niezapomniana studniówka i wszystko, co się potem wydarzyło, uświadomiły mi, iż najbardziej zwyczajni ludzie bywają najbardziej niezwyczajni.

Dorastałam w biedzie. Mama odeszła, gdy miałam pięć lat, i odtąd było tylko nas dwoje. Tata pracował od rana do nocy w sklepie budowlanym, ledwo starczało nam na rachunki i jedzenie. Mimo to zawsze znajdował dla mnie czas. Niezdarnie zaplatał mi warkocze przed szkołą, pakował kanapki z słodkimi notkami na serwetkach i przychodził na każde zebranie, choćby jeżeli musiał kulejąc dojść od przystanku autobusowego.

Gdy miałam 14 lat, tata przewrócił się w pracy. Uraz kręgosłupa, mówili. Ale to był dopiero początek – stopniowo tracił możliwość chodzenia. Najpierw była laska, potem chodzik, w końcu wózek. Złożyliśmy wniosek o rentę, ale procedury ciągnęły się miesiącami, a papierologii było tyle, iż tata nie dawał sobie rady. Straciliśmy samochód, potem dom. Wynajęliśmy maleńkie mieszkanie na peryferiach, a ja zaczęłam dorabiać po szkole, żeby pomóc w opłatach.

Ale tata nigdy się nie skarżył. Ani razu.

Gdy nadeszła pora studniówek, choćby nie myślałam o pójściu. Suknia, bilet, makijaż – to wszystko było za drogie. I z kim miałabym iść? Nie byłam popularna. Byłam tą cichą dziewczyną w używanych ciuchach i podręcznikach z drugiej ręki. Ale w głębi duszy marzyłam o tym. Choć raz chciałam poczuć się piękna. Choć raz chciałam być częścią czegoś wyjątkowego.

Tata się dowiedział. Jak zwykle.

Pewnego wieczoru wróciłam ze szkoły, a na kanapie leżał pokrowiec. W środku była granatowa sukienka – prosta, elegancka, w sam raz na mnie.

„Tato, skąd…?”

„Trochę oszczędzałem” – odparł, udając obojętność. – „Znalazłem na wyprzedaży. Pomyślałem, iż moja córka zasługuje, żeby choć raz poczuć się jak księżniczka”.

Przytuliłam go tak mocno, iż prawie wywrócił się na wózku.

„Ale kto mnie zabierze?” – szepnęłam.

Spojrzał na mnie tymi zmęczonymi, dobrymi oczami i powiedział: „Może i jestem wolniejszy, ale byłbym zaszczycony, gdybyś pozwoliła mi zawieźć cię na ten bal jak najdumniejszy ojciec pod słońcem”.

Zaraz się rozpłakałam i rozśmiałam. „Naprawdę byś to zrobił?”

Uśmiechnął się. „Skarbie, nie ma dla mnie lepszego miejsca”.

Przygotowania ruszyły. Pożyczyłam buty od koleżanki, a makijaż ćwiczyłam na filmikach z YouTube. W wieczór balu pomogłam tacie włożyć jego najlepszą koszulę – tę samą, którą zakładał na szkolne przedstawienia i moje zakończenie podstawówki. Ułożyłam włosy, włożyłam granatową sukienkę i gdy spojrzałam w lustro, po raz pierwszy od dawna poczułam się… wartościowa.

Nasz dojazd na miejsce nie był zbyt elegancki. Sąsiad pożyczył nam swojego starego busa, który trzeszczał przy każdej nierówności. Ale dotarliśmy.

Pamiętam, jak stałam przed szkołą, wahając się. Muzyka grzmiała z sali, a przez drzwi migały błyski światła – żyrandole, brokat, wirujące suknie jak z bajki. Widziałam dziewczyny wysiadające z lśniących aut, śmiejące się z idealnie ubranymi partnerami. A potem spojrzałam na tatę.

Podjechał bliżej, wyciągnął rękę i zapytał: „Gotowa na wejście?”

Skinęłam, serce waliło mi jak młot.

Gdy wjechaliśmy, muzyka nie ucichła. Ale coś innego się zatrzymało – szepty.

Ludzie się gapili.

Widziałam, jak kilka dziewczyn szturcha się łokciami, spoglądając na mnie z politowaniem. Niektórzy chłopcy tylko mrugali, zaskoczeni. Serce ścisnęło mi się ze wstydu.

Ale wtedy stało się coś niezwykłego.

Nauczyciel, pan Nowak, podszedł pierwszy i zaczął klaskać. Dołączyła do niego pani od polskiego. A potem moja najlepsza przyjaciółka Kasia podbiegła z piskiem: „Wyglądasz OBŁĘDNIE!”

I nagle inni też zaczęli klaskać. Paru kolegów przybiło tacie żółwika, dziękując, iż przyszedł.

Ta noc była pełna tańca.

Nie tylko z tatą, który obracał mnie delikatnie po parkiecie, wprawiając w osłupienie swoją gracją, ale też z przyjaciółmi, nauczycielami, choćby z dyrektorem. Kiedy DJ puścił „Wspomnienie”, zatańczyłam wolno z tatą, a ludzie patrzyli – nie z litości, ale bo czuli miłość, która nas łączy.

Jedna z organizatorek powiedziała mi później: „Ty i twój tata… zrobiliście z tej studniówki coś wyjątkowego”.

Gdy ogłaszali króla i królową balu, choćby nie słuchałam. Więc gdy usłyszałam „Królową studniówki… Zosia Kowalska!”, omal nie upuściłam szklanki.

Wtedy zobaczyłam, jak tata ociera łzy. „Mówiłem, iż jesteś księżniczką” – szepnął.

Poprosili mnie na scenę. Zawahałam się, ale złapałam tatę za rękę.

„Jeśli pozwolicie” – powiedziałam do mikrofonu – „chcę podzielić się tym tytułem z człowiekiem, który mnie tu przyprowadził – dosłownie i w przenośni. To mój bohater”.

Sala eksplodowała brawami. Ktoś zrobił nam zdjęcie – ja w granatowej sukni, tata na wózku, oboje uśmiechnięci od ucha do ucha – i nazajutrz fotografia stała się viralem. Tysiące komentarzy: „Prawdziwa miłość”, „Tak wygląda ojcowskie serce”, „Nie znam ich, a płaczę”.

Ale prawdziwy cud wydarzył się kilka tygodni później.

Skontaktowała się z nami kobieta przez szkołę. Zobaczyła nasze zdjęcie w sieci – okazało się, iż była prezeską fundFundacja, którą zarządzała, postanowiła sfinansować moje studia, a tata dostał nowy wózek i specjalistyczną rehabilitację.

Idź do oryginalnego materiału