Mój syn zbudował rodzinę, w której nie ma dla mnie miejsca

polregion.pl 4 tygodni temu

Mój syn zbudował rodzinę, w której nie ma dla mnie miejsca

Nazywam się Jan. Mam 72 lata. Mieszkam sam w starym domu na obrzeżach małej wsi, gdzie dawniej wszystko tętniło życiem. W tym podwórku mój syn biegał boso po trawie, wołał mnie, by budować szałasy ze starych koców, razem piekliśmy ziemniaki w żarze ogniska i marzyliśmy o przyszłości. Wtedy wierzyłem, iż to szczęście będzie trwać wiecznie. Że jestem potrzebny, ważny. Ale życie toczy się dalej, a teraz dom jest cichy. Kurz na czajniku, szelest w kącie i tylko od czasu do czasu szczekanie psa sąsiada za oknem.

Mój syn ma na imię Antoni. Jego matka, moja zmarła żona Maria, odeszła prawie dziesięć lat temu. Po jej śmierci został jedyną bliską mi osobą. Ostatnim łącznikiem z przeszłością, w której było jeszcze ciepło i sens.

Wychowaliśmy go z miłością i troską, ale też z dyscypliną. Ciężko pracowałem, moje ręce nigdy nie znały odpoczynku. Maria była sercem naszego domu, a ja jego rękami. Nie zawsze byłem obecny, ale gdy było trzeba byłem. Podporządkowany pracy, ale ojciec w domu. Nauczyłem go jeździć na rowerze, naprawiałem jego pierwszego malucha, którym wyjechał na studia do Tczewa. Byłem z niego dumny. Zawsze.

Kiedy Antoni się ożenił, moja euforia była ogromna. Jego narzeczonej, Bronisławie, wydawała się skryta, powściągliwa. Wyprowadzili się na drugi koniec miasta. Pomyślałem: trudno, niech budują swoje życie. A ja będę dla nich oparciem, pomogę, gdy zajdzie potrzeba. Wierzyłem, iż będą mnie odwiedzać, iż będę mógł zajmować się wnukami, czytać im bajki na dobranoc. Ale nic nie potoczyło się tak, jak sądziłem.

Najpierw były krótkie telefony. Potem tylko smsy z okazji świąt. Przychodziłem do nich kilka razy z placem, cukierkami. Raz wpuścili mnie do środka, ale powiedzieli, iż Bronisława ma migra

Idź do oryginalnego materiału