„Mój syn traktował ją jak rodzinę… A ona nie zaprosiła go choćby na ślub”

twojacena.pl 1 tydzień temu

Dzisiaj znów wróciła do mnie ta gorycz. Mój syn wychowywał ją jak własną córkę… A ona choćby nie zaprosiła go na swój ślub.

Paweł ożenił się z kobietą, która już miała swoją przeszłość. Zofia była wcześniej zamężna, miała córkę z pierwszego małżeństwa – Anię. Gdy syn przyprowadził je po raz pierwszy, patrzyłam na tę dziewczynkę z nieufnością. Ale ten chłód zniknął w momencie, gdy Ania przytuliła się do mnie, szepcząc nieśmiało „dzień dobry”. Małe rączki, ogromne oczy, tyle ufności – czy można było pozostać obojętną?

Minęły lata. Paweł traktował Anię jak własne dziecko – bez zastrzeżeń, bez podziałów. Odprowadzał ją do szkoły, sprawdzał lekcje, bawił się lalkami, budował z nią zamki z klocków, a gdy zachorowała – nie odstępował od jej łóżka. Był dla niej całym światem. Ja także byłam częścią tego świata. Odbierałam ją ze szkoły, zajmowałam się nią, gdy Zosia i Paweł chcieli spędzić wieczór sami. Kupowałam prezenty, nazywałam wnuczką na równi z innymi dzieckami Pawła, choć biologicznie Ania nie była mi nikim. Ale czy w miłości to ma znaczenie?

Z Zosią dogadywałyśmy się dobrze. Bez szczególnych uniesień, ale też bez kłótni. Pomagałam im, jak mogłam: i finansowo, i radą, i zwykłą troską. Biologiczny ojciec dziewczynki zniknął niedługo po rozwodzie, przysyłając tylko symboliczne alimenty. Ani zainteresowania, ani zaangażowania – jakby Ania była dla niego przypadkiem.

I oto dziewczynka wyrosła. Niepostrzeżenie. Wydawało się, iż dopiero wczoraj zaplatałam jej warkoczyki, a dziś – wychodzi za mąż. Tylko iż ani mnie, ani Pawła na ten ślub nie zaproszono. Po prostu pominęli nas. Ani na ceremonię, ani na wesele, ani choćby na zwykłe „dziękuję”. Zosia powiedziała, iż to „rodzinne święto” i iż będą „w wąskim gronie”. Wąskie grono, z którego wykluczono mnie i mojego syna. Tego samego, który przez ponad dziesięć lat był dla niej ojcem we wszystkim – z wyjątkiem metryki.

A kto, jak myślicie, był na ślubie? Biologiczny ojciec. Ten sam, który pojawiał się w życiu Ani może ze dwa razy w ciągu jej dzieciństwa. Ten, który nie dał ani złotówki więcej niż wyznaczone alimenty, który choćby nie przyszedł na jej studniówkę. On był „zaszczytnym gościem”. A Paweł? Paweł siedział w domu. Widziałam, jak udaje, iż wszystko jest w porządku. Jak uśmiecha się do Zosi i mówi, iż „nic się nie stało”. Ale ja – jego matka – wiedziałam, jak bardzo bolało go serce. I mimo to – nie wyrzucał im tego, nie robił scen. Milczał. Bo kochał.

A potem stało się coś, co dla mnie było ostatnią kroplą.

Otrzymałam w spadku mieszkanie po kuzynce. Skromne, ale w dobrej dzielnicy. Wynajmowałam je, by trochę dorobić do emerytury. I nagle dzwoni Zosia. Ania i jej mąż szukają mieszkania, może bym im je podarowała? Ani wynająć, ani tymczasowo użyczyć – tylko „przekazać”. Ot tak. Jak matka córce.

Nie wytrzymałam:

— A co ze mną, Zosiu? Na ślub nie zaprosiliście – jestem obca. A mieszkanie – nagle staję się rodziną?

Zmieszała się, zaczęła mamrotać coś o tym, iż wtedy „było nerwowo”, iż „tak wyszło”, iż „wszyscy się pokłócili”. A teraz, widzę, jest okazja, żebym pomogła.

Ale nie mogę. Nie chcę. Nie zamierzam wyrzucać uczciwych lokatorów, rezygnować z dochodu i obdarowywać kogoś, kto uważa mnie za rodzinę tylko wtedy, gdy jest to dla niego wygodne.

Tak, może to małostkowe. Może ktoś powie: „głupstwa, ona już dorosła, ma własne życie”. Tylko iż życie powinno mieć pamięć. I choć odrobinę wdzięczności.

Nie jestem zła. Jest mi po prostu przykro. Za syna, który oddał tej dziewczynce całą duszę, serce i lata swojego życia – by później zostać wymazanym z jej najważniejszego dnia. Za siebie – iż wierzyłam w coś, czego nie było. Za to, iż w naszym domu nazywała mnie „babcią”, a potem zapomniała, jak brzmi moje imię.

Teraz już wiem: nie sąśmy dla niej rodziną. Ani ja, ani Paweł. Rodzina – to ci, których zaprosiła na ślub. Reszta – to tylko „okoliczności”.

I wiecie… Nie chowam urazy. Ale nie mam też zamiaru znów się rozdawać.

Idź do oryginalnego materiału