Mój syn stał się bałaganiarzem, a jego dziewczyna jest jego odbiciem. Jestem zmęczona życiem w ich chaosie.
Nigdy nie sądziłam, iż to powiem głośno, ale mam dość. Dość brudnych naczyń, podłogi, która nie widziała miotły od tygodni, uporczywego zapachu resztek jedzenia i uczucia, jakbym mieszkała z niedbałymi współlokatorami, a nie we własnym mieszkaniu. A to wszystko przez mojego syna i jego ukochaną, którzy od dwóch miesięcy żyją tu jak na wakacjach.
Krzysztof ma dwadzieścia lat. Studiuje zaocznie, właśnie skończył służbę wojskową i od razu znalazł pracę. Teoretycznie dorosły mężczyzna samodzielny, pomaga w opłatach, nie leniuchuje. Byłam z niego dumna. Aż do tamtej rozmowy.
Mamo powiedział pewnego dnia dla Karoliny to trudne w domu. Jej rodzice ciągle się kłócą, rzucają przedmiotami, ona choćby nie może spokojnie się uczyć. Może zostanie u nas na jakiś czas, aż się uspokoi? Nie będziemy przeszkadzać.
Zlitowałam się. Widziałam ją wcześniej nieśmiałą, grzeczną, z opuszczonym wzrokiem i cichym głosem. Jak odmówić? Zwłaszcza iż Krzysiek ma swój pokój, jest miejsce. Ale nie spodziewałam się prezentu, który mi się trafił.
Pierwsze tygodnie starali się: naczynia pozmywane, podłoga zamieciona, cisza. choćby ustaliliśmy harmonogram sprzątania: sobota ich kolej, środa moja. Myślałam, iż może naprawdę dojrzeli. Ale po trzech tygodniach wszystko się posypało.
Brudne talerze z zaschniętymi resztkami leżały w zlewie całymi dniami, włosy i opakowania walają się po podłodze. Łazienka? Ślady szamponu, włosy w odpływie, resztki mydła. Ich pokój przypominał jaskinię: ubrania porozrzucane, okruchy na stole, łóżko nigdy zasłane. Karolina chodzi w maseczce na twarzy, z telefonem w ręku, jakby była w spa, a nie u mnie.
Próbowałam rozmawiać, prosić, przypominać. Zawsze ta sama odpowiedź: Nie mieliśmy czasu, zrobimy później. Tyle iż później nigdy nie nadchodziło. Więc zaczęłam im wręczać mopa i środki czystości bez słowa, w milczeniu. choćby to nic nie dało. Raz rozlali sos na obrus nie wytrzyli. Po prostu wyszli. I znów sprzątałam ja.
Gdy zajrzałam do ich pokoju i zobaczyłam ten bajzel, nie wytrzymałam:
Naprawdę wam nie przeszkadza żyć w takim syfie?
Krzysztof, choćby nie mrugnąwszy, odparł:
Geniusze panują nad chaosem.
Tyle iż ja nie widzę tu żadnych geniuszy. Tylko dwóch dorosłych, którym wygodnie żyć jak świnie i mieć mamę za służącą.
Krzysztof obiecywał współpracę zakupy, opłaty. W rzeczywistości płaci tylko rachunki. Zakupy raz w tygodniu, ale zamówienia sushi, pizzy i innych smakołyków prawie codziennie. Częstują mnie, ale to nie rozgrzewa mi serca lodówka i tak pusta. Za te pieniądze można by wykarmić całą rodzinę.
Karolina nie pracuje, jest na studiach. Ma stypendium, ale nigdy nie dołożyła się do zakupów ani sprzątania. Wszystko idzie na jej fanaberie. Gdy zasugerowałam, by trochę się ograniczyli, tylko wzruszyła ramionami, urażona.
Wychowałam Krzysztofa sama. Jego ojciec odszedł przed jego narodzinami. Moi rodzice mi pomagali, harowałam podwójnie, oszczędzałam, zrobiłam wszystko dla niego. Nigdy mu nic nie wyrzucałam. I nie chcę teraz zaczynać. Ale widzieć, jak moje mieszkanie zamienia się w brudną norę nie mogę już.
Próbowałam rozmawiać spokojnie. Raz, dwa, trzy Teraz już wiem: oni się nie zmienią. Uważają, iż jestem starą zrzędą, iż powinnam być wdzięczna, iż w ogóle ze mną mieszkają.
Dwa miesiące wytrzymałam. Ale dość. Powiem im wprost: albo się ogarną, albo wyniosą się do akademika. Może tam zrozumieją, co to znaczy szanować cudzą pracę i przestrzeń.
Bo mam dość bycia ich sprzątaczką. Chcę wreszcie żyć spokojnie, bez stresu, bez sterty brudnych naczyń i skarpetek w kuchni.
A wy? Jakbyście postąpili? Ryzykować kłótnię z synem? Czy dalej przymykać oczy na ten bałagan w mieszkaniu, które zbudowałam własnymi rękami?
Czasem miłość wymaga trudnych decyzji bo pozwalanie na czyjś egoizm to nie dobroć, ale zaniedbanie.