Mój syn stał się pantoflarzem. Ta kobieta rządzi wszystkim, a ja boję się cokolwiek powiedzieć: ból matki, która nie poznaje własnego dziecka.

polregion.pl 8 godzin temu

Dzisiaj zrozumiałem, iż mój syn stał się popychadłem. Ta kobieta rządzi wszystkim, a ja boję się choćby słowa sprzeciwu—to ból ojca, który nie poznaje już własnego dziecka.

Tego dnia, gdy Jakub się ożenił, ledwo znałem przyszłą synową. Znali się zaledwie dwa tygodnie, a pierwsze wrażenie było niepokojące. Przesadny makijaż, krzykliwa sukienka, sztuczne usta—nie miało to nic wspólnego z prawdziwą kobiecością, tylko z lenistwem. Z przekonaniem, iż świat jej coś należy, a ona nie musi nic dawać w zamian.

Jej rodziców poznałem dopiero przed Urzędem Stanu Cywilnego. Udawali uprzejmość, przyjechali drogim autem, które—jak się później okazało—było wynajęte. Taksówka nie pasowała do ich wyobrażenia o prestiżu. Wymieniliśmy z żoną spojrzenia—wiedzieliśmy, iż hojności nie doświadczymy. Ślub, nawiasem mówiąc, opłaciliśmy my. W całości.

Przenieśliśmy się do miasta na kilka miesięcy przed narodzinami Jakuba. Zawsze był wrażliwym, delikatnym chłopcem. Pisał wiersze, przejmował się drobiazgami. Na wsi może wyrósłby na twardziela, ale miasto zmiękczyło go jeszcze bardziej. Do dwudziestu sześciu lat miał tylko trzy dziewczyny, o których dowiadywałem się przypadkiem, podsłuchując urywki rozmów. Nigdy nie był otwarty.

Zachowywał się jak większość—czasem wracał podpitego, śmierdziało od niego papierosami, ale potem rzucił. Po ślubie zamieszkali u nas. Mamy trzypokojowe mieszkanie, więc my z żoną zajęliśmy mały pokój, a młodym oddaliśmy duży. Nie żałowaliśmy—byleby żyli w zgodzie. Ale zgody nie było. Ciągłe kłótnie. A adekwatnie jeden głos—piskliwy, kapryśny, roszczeniowy. To była ona—Klaudia.

Nie wiem, co dali jej rodzice. My wręczyliśmy kopertę z pokaźną sumą. Krewni, jak się później dowiedziałem, też dawali pieniądze. Ale podziękowań nie doczekaliśmy się ani razu.

Klaudia prawie nie wychodziła z pokoju. Jadła tylko zamówione jedzenie. Pracowała jako stylistka paznokci w salonie, ale w domu palcem nie kiwnęła. Domowe obowiązki były „nie jej”. Mój syn jadł to, co sam kupił, albo dojadał nasze resztki—w milczeniu, ze spuszczonym wzrokiem. Wstydził się. To nie była miłość—to była niewola.

Później się wyprowadzili. Wynajęli mieszkanie blisko jej salonu. I wtedy oto „wspaniałomyślna” Klaudia po raz pierwszy od miesięcy usiadła z nami przy stole, wypiła herbatę, zjadła ciasto. choćby się zdziwiłem—czyżby skończyła z dietą? Gdy wsiadała do samochodu, dostrzegłem w jej oczach pogardę. A może mi się wydawało. Ale to uczucie—jak nóż wbity pod żebro—zostało.

Wczoraj poszedłem ich odwiedzić. Klaudia oczywiście była w pracy. Przywitał mnie syn. Zmęczony, apatyczny. Zaproponował herbatę—dopiero wrócił z pracy, nie ma co jeść. Na szczęście przyniosłem pełną siatkę zakupów—teraz przynajmniej lodówka nie będzie pusta.

Okazało się, iż teraz jeździ do pracy autobusem. Samochód został Klaudii—„ona musi dojeżdżać do klientów, jakże by miała jeździć komunikacją?”. Do salonu, nawiasem mówiąc, jest tylko 400 metrów. Ale to dla niej za trudno, niewygodnie. A on? Wędruje pieszo, w deszczu, w mróz. Bo tak jej wygodnie.

A potem się wygadał—ma kredyty. Kilka. Jeden z nich wziął na wyjazd do Egiptu. Ale nie dla nich dwojga. Dla niej. „Zmęczyła się” i poleciała odpocząć z koleżanką. Nie pytałem, kim była ta „koleżanka”. Widziałem, jak się kurczy, gdy porusza się ten temat. Widziałem jego ciche cierpienie.

Wróciłem do domu i rozpłakałem się. Opowiedziałem wszystko żonie. Machnęła tylko ręką: „Od początku wiedziałam, iż tak będzie”. Ale mnie to nie obchodzi. Jestem ojcem. Nie po to wychowywałem syna, żeby stał się czyimś cieniem.

Teraz choćby nie śmiem otwarcie czegoś powiedzieć. Boję się, iż Klaudia znów zrobi awanturę. A ja—że stracę z synem kontakt na zawsze. Boli. Czuję się bezradny. Gdzie popełniłem błąd? Dlaczego nie nauczyłem go być mężczyzną? Dlaczego mój syn stał się popychadłem?

Najgorsze jest to, iż nic nie mogę zmienić. Mogę tylko patrzeć, jak moje dziecko zamienia się w cień, i czekać. Czekać, aż sam zrozumie, iż nie żyje swoim życiem. Tylko oby nie było za późno.

Idź do oryginalnego materiału