Mam na imię Antoni i mam 78 lat.
Nigdy nie sądziłem, iż będę musiał prosić obcych ludzi o radę, ale oto jestem. Potrzebuję waszej perspektywy.
Większość mojego dorosłego życia spędziłem jako samotny ojciec. Moja żona, Maria, zmarła na raka, gdy nasz syn Krzysztof (dziś 35-letni) miał zaledwie dziesięć lat.
To był trudny czas dla nas obu, ale razem daliśmy radę. Od tamtej pory byliśmy tylko my dwoje przeciwko całemu światu. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, by być dla niego zarówno ojcem, jak i matką, i ciężko pracowałem, by zapewnić mu każdą możliwą szansę.
Krzysztof wyrósł na dobrego chłopca. Oczywiście, miał swoje chwile buntu, ale ogólnie był miły, pracowity i wydawał się rozsądnym młodym człowiekiem. Dobrze radził sobie w szkole, dostał częściowe stypendium na studia, a po ich ukończeniu znalazł dobrą pracę w sektorze finansowym.
Zawsze byłem z niego bardzo dumny i obserwowałem, jak wyrasta na człowieka sukcesu. Pozostaliśmy blisko, choćby po tym, jak się wyprowadził – regularnie do siebie dzwoniliśmy i jedliśmy razem kolację przynajmniej raz w tygodniu.
– Tato – powiedział, ale choćby nie mógł spojrzeć mi w oczy. – Przepraszam. Wiem, iż mówiłem, iż to domek, ale… tutaj będzie ci lepiej. Tutaj się tobą zaopiekują.
– Zaopiekują? Nie potrzebuję, żeby ktoś się mną opiekował! Jestem całkowicie samodzielny. Dlaczego mnie okłamałeś?
– Tato, proszę. – W końcu Krzysztof spojrzał na mnie, a w jego oczach było błaganie.
– Ostatnio zapominasz różne rzeczy. Martwię się o to, iż mieszkasz sam. To miejsce ma świetne udogodnienia, a w razie potrzeby zawsze ktoś będzie obok.
– Zapominam rzeczy? Każdemu czasem zdarza się coś zapomnieć! – krzyknąłem, a po moich policzkach spływały łzy gniewu.
– To nieprawda, Krzysztof. Natychmiast zabierz mnie do domu.
Krzysztof pokręcił głową, a potem przekazał mi największą wiadomość tego dnia:
– Nie mogę, tato. Ja… ja już sprzedałem dom.
Poczułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg.
Wiedziałem, iż zgodziłem się na sprzedaż, ale myślałem, iż mam jeszcze mnóstwo czasu. Chciałem poznać nowych właścicieli, wybrać dobrą rodzinę i upewnić się, iż powiedzą im, jak dbać o starą dębinę w ogrodzie.
Dlatego to, co wydarzyło się trochę ponad rok temu, było dla mnie szokiem. Był wtorkowy wieczór, gdy Krzysztof przyszedł do mojego domu, wyraźnie podekscytowany.
– Tato – powiedział – mam świetne wieści! Kupiłem ci domek na wsi!
– Domek? Krzysztof, o czym ty mówisz?
– To idealne miejsce, tato. Spokojne, ciche – dokładnie to, czego potrzebujesz. Pokochasz je!
Byłem zaskoczony. Przeprowadzka do domu daleko stąd? To wydawało się zbyt dużym krokiem.
– Krzysztof, nie musiałeś tego robić. Czuję się tutaj dobrze.
Ale on nalegał!
– Nie, tato, zasługujesz na to. Dom, w którym teraz mieszkasz, jest za duży dla ciebie samego. Czas na zmiany. Zaufaj mi, będzie wspaniale.
Muszę przyznać, iż byłem sceptyczny. Dom, w którym mieszkałem, był naszym rodzinnym domem od ponad 30 lat. To tam dorastał Krzysztof, tam Maria i ja zbudowaliśmy razem nasze życie. Ale mój syn wydawał się tak podekscytowany, tak pewny, iż to adekwatny krok. I ufałem mu całkowicie.
W końcu zawsze byliśmy ze sobą szczerzy.
Więc pomimo moich wątpliwości zgodziłem się na przeprowadzkę i sprzedaż mojego domu. W następnych dniach spakowałem swoje rzeczy i przygotowywałem się do wyjazdu, podczas gdy Krzysztof zajął się większością szczegółów. Zapewniał mnie, iż wszystko jest zaplanowane. Był tak troskliwy, iż odłożyłem swoje obawy na bok.
W końcu nadszedł dzień, by pojechać do mojego nowego domu. Kiedy wsiedliśmy do samochodu, Krzysztof opowiadał o wszystkich udogodnieniach, jakie oferuje nowe miejsce. Ale im dalej oddalaliśmy się od miasta, tym bardziej czułem się nieswojo.
Okolica stawała się coraz bardziej opustoszała. To nie było urocze miejsce, jakie sobie wyobrażałem – żadnych pagórków ani malowniczej przyrody. Zamiast znajomych sąsiadów i tętniących życiem ulic były puste, nieciekawe pola, a choćby opuszczone gospodarstwo.
Domki, które kiedyś podziwiałem i rozważałem zakup, gdy Maria była jeszcze z nami, były przytulne, zachęcające i otoczone naturą. Ale to było zupełnie inne.
– Krzysztof – zapytałem – czy na pewno jedziemy w dobrym kierunku? To nie wygląda jak wieś, jaką sobie wyobrażałem.
Zapewnił mnie, iż jedziemy we adekwatną stronę, ale zauważyłem, iż unika mojego spojrzenia.
Po około godzinie skręciliśmy w długą, krętą drogę. Na jej końcu stał duży, ponury budynek. Moje serce zamarło, gdy przeczytałem napis: „Złota Jesień”.
To nie był domek. To był dom opieki.
Opadła mi szczęka. Odwróciłem się do Krzysztofa, próbując powstrzymać swoje emocje.
– Co to jest? Co się dzieje?
Jak mógł sprzedać mój dom bez mojej wiedzy czy zgody? Domagałem się odpowiedzi, ale Krzysztof unikał mojego wzroku. Wspomniał, iż ma pełnomocnictwo i robi to dla mojego dobra.
Po tym wyjaśnieniu po prostu zamarłem, a kolejne godziny minęły mi jak we mgle. Zostałem zameldowany i zaprowadzony do małego pokoju z wąskim łóżkiem i oknem wychodzącym na parking. Ściany pomalowane były na nieprzyjemny beżowy kolor, a w powietrzu unosił się zapach środków dezynfekcyjnych i starości.
Mój stary dom wciąż pachniał cynamonowymi babeczkami, które Maria kiedyś piekła, a ja nigdy nie zmieniłem jego wystroju. Ale teraz to smutne, kliniczne miejsce stało się moim nowym domem.
I nie mogłem nic na to poradzić.
Kolejne dni spędziłem w szoku i gniewie, odtwarzając w głowie słowa Krzysztofa. Czy naprawdę stałem się tak zapominalski? Czy zrobiłem coś, co zraniło Krzysztofa? Czy po prostu próbował zrobić to, co dla mnie najlepsze? Ale czy to naprawdę było adekwatne? Zacząłem wątpić w siebie – czy cierpiałem na demencję lub coś podobnego?
Personel w „Złotej Jesieni” był miły i zapraszał mnie do udziału w zajęciach, żeby poczuć się mile widzianym. Ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, iż coś jest nie tak.
Pewnego popołudnia, wciąż zmagając się z emocjami, podsłuchałem rozmowę, która wszystko pogorszyła. Siedziałem w salonie, udając, iż czytam gazetę, gdy usłyszałem rozmowę dwóch pielęgniarek.
– Biedny pan Kowalski – powiedziała jedna z nich. – Słyszałaś o jego synu?
– Nie, co się stało? – zapytała druga.
– Podobno miał ogromne długi hazardowe. Dlatego sprzedał dom ojca i umieścił go tutaj.
Poczułem się, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.
Długi hazardowe? To był prawdziwy powód? Czy mój syn mnie zdradził, żeby ukryć własne błędy? Byłem kompletnie zdruzgotany.
Ten syn, którego wychowałem, ten chłopak, którego myślałem, iż znam lepiej niż kogokolwiek innego, porzucił mnie dla własnych egoistycznych celów. Przypomniałem sobie wszystkie razy, gdy pomagałem mu w trudnych sytuacjach, wszystkie ofiary, które poniosłem, by zapewnić mu dobre życie.
Na szczęście los interweniował w postaci starego przyjaciela.
Jan, prawnik, którego znałem od lat, przypadkowo odwiedził „Złotą Jesień”, żeby zobaczyć swoją siostrę. Był zszokowany, widząc mnie tam. Gdy opowiedziałem mu swoją historię, był oburzony. Obiecał, iż pomoże mi odzyskać mój dom i zbada, co tak naprawdę się stało.
Czy można wybaczyć taką zdradę? Jak mam ufać Krzysztofowi?
Czy mam prawo czuć się zdradzony, czy też powinienem spróbować zrozumieć?