Mój syn ma zapalenie żołądka, a żona faszeruje go fast foodem. Nie mogę tego znieść…

twojacena.pl 3 tygodni temu

Nazywam się Halina Nowak. Mój syn Tomek niedawno skończył 27 lat. Pół roku temu ożenił się z dziewczyną o imieniu Kinga. Jest mądra, sympatyczna, dobrze wychowana. w tej chwili kończy szósty rok studiów medycznych, zostanie lekarzem. Wszystko wydaje się w porządku, ale ja wciąż nie mogę zaznać spokoju – serce mi się kraje, bo widzę, iż nie dba o mojego syna tak, jak powinna.

Tomek od dzieciństwa cierpi na przewlekłe zapalenie żołądka. Dziedziczne, po ojcu. To nie jest zwykła „dolegliwość od jedzenia”, jak teraz wielu myśli. To choroba, która w zaostrzeniu potrafi zamienić życie w piekło. Wiosną i jesienią Tomkowi jest szczególnie ciężko – zgaga, bóle, wymioty, bezsenność. Wiem, przez co przechodzi, bo sama przez lata pielęgnowałam go z troską. Gdy mieszkał ze mną, pilnowałam jego diety: lekkostrawne posiłki, nic smażonego, zero fast foodów, jedzenie o stałych porach, delikatne kasze, gotowane mięso, zupy, kisiele. Nie tylko go karmiłam – chroniłam go.

Przed ślubem uprzedzałam Kingę:
– Tomek ma słaby żołądek. Trzeba uważać, zwłaszcza w okresach przejściowych. Proszę, gotuj mu odpowiednio.
Uśmiechnęła się i obiecała, iż wszystko będzie pod kontrolą. Uwierzyłam.

Ale po miesiącu zajrzałam do nich i osłupiałam. W kuchni brudne talerze, w lodówce tylko keczup, piwo i zasuszona bułka. W śmietniku – pudełka po pizzy i skrzydełkach z fast foodów. Na kuchence – pusto. Spytałam:

– A Tomek gdzie?

– W pracy, zaraz wróci – odparła spokojnie Kinga.

– Czy w ogóle dziś jadł?

– Chyba coś rano…

Zrobiło mi się zimno w środku. Wiedziałam, czym to się skończy. I miałam rację. Po trzech miesiącach – szpital. Ostry atak. Kroplówki, ścisła dieta, ból. Siedziałam przy nim niemal cały czas. Kinga wpadała na godzinę, może dwie, tłumacząc, iż musi „uczyć się do egzaminu”. Zrobiło mi się strasznie.

Po wyjściu przyniosłam im królika. Świeżego, dobrej jakości, kupionego na targu. Poprosiłam, żeby ugotowała z niego łagodną zupę. Skinęła głową. Minął tydzień. Zajrzałam do zamrażarki – królik leżał nietknięty. choćby nie odmrożony. O zupie nie wspomnę.

Zaproponowałam pomoc:

– Kinga, może ja ugotuję? Rozumiem, iż masz zajęcia, egzaminy…

– Nie trzeba! – odcięła. – Dam sobie radę.

Ale widać, iż nie daje. A ja cierpię, patrząc, jak mój syn, którego tyle lat chroniłam, znów podupada na zdrowiu. A on milczy. Nie chce urazić żony. Unika konfliktów. Ale traci wagę, jest rozdrażniony, znów nie śpi.

A ja nie potrafię milczeć. Nie mogę patrzeć obojętnie, jak jego zdrowie idzie na dno. Nie chcę kłócić się z Kingą. Nie chcę niszczyć ich małżeństwa. Ale nie pozwolę, by mój syn cierpiał każdego dnia coraz bardziej.

Rozważam poważnie rozmowę z jej matką. Może dotrze do córki. Może znajdzie słowa, by wytłumaczyć, iż mąż potrzebuje troski nie w słowach, ale w czynach. Że bycie żoną to nie tylko dzielenie łóżka i kuchni. To wspieranie, leczenie, ratowanie, gdy człowiekowi źle. A jeżeli jest się lekarzem – choćby przyszłym – tym bardziej.

Nie jestem wrogiem. Jestem matką. Chcę, by mój syn był zdrowy. I jeżeli będę musiała się wtrącić, zrobię to. Choćbym sama miała stanąć przy kuchence, choćbym codziennie nosiła mu obiady. Nie pozwolę, by znów bladł, słabł i cierpiał. Nie pozwolę milczeć, gdy ktoś go rani zaniedbaniem. Bo kocham mojego syna. I będę o niego walczyć, choćby jeżeli komuś wyda się to niewłaściwe.

Życie uczy, iż czasem największą miłością jest stanąć w obronie tych, których kochamy – choćby jeżeli świat tego nie zrozumie.

Idź do oryginalnego materiału