Mój syn był dla mnie zawsze kimś więcej niż tylko dzieckiem, stał się moim przyjacielem i opoką. Ale po ślubie wszystko się zmieniło, jakbyśmy stali się zupełnie obcymi ludźmi.
Nigdy bym nie pomyślała, iż mój jedyny syn, Tomasz, może się tak zmienić pod wpływem kogoś innego. Od zawsze był grzecznym, dobrym chłopcem, gotowym nieść pomoc innym. Wychowywał się na porządnego człowieka i takim pozostał jako dorosły mężczyzna. Do momentu, gdy w jego życie wkroczyła ona – Agnieszka.
Na ślub Agnieszka i Tomasz dostali w prezencie od jej rodziców mieszkanie w centrum Wrocławia, świeżo wyremontowane, idealne na ich własne małe gniazdko. Nigdy nie byłam u nich w odwiedzinach, ale syn pokazywał mi zdjęcia na telefonie: jasne ściany, nowoczesne meble, przytulnie. Po śmierci mojego męża nie zostało mi ani grosza oszczędności, więc postanowiłam przekazać młodym większość mojej biżuterii – złote łańcuszki, pierścionki i kolczyki, które zbierałam przez lata. Powiedziałam Agnieszce: „Jeśli chcesz, możesz je przetopić, nie mam nic przeciwko”. Chciałam im pomóc, wesprzeć na starcie.
Ale Agnieszka… Od razu pokazała, jaka jest. Kobieta z charakterem – ostrym jak nóż. Zauważyłam, jak z ciekawością spoglądała na koperty z pieniędzmi, które dostali na ślub – chciała wiedzieć, ile tam jest. To mnie zaniepokoiło. Z jednej strony taka przedsiębiorczość mogła czynić z niej dobrą żonę, ale z drugiej – z nią trzeba mieć oczy dookoła głowy. W dzisiejszych czasach niektóre kobiety widzą w mężu tylko portfel, wydają pieniądze, a później się rozwodzą i zabierają połowę, szukając kolejnej ofiary. Nie chciałabym takiej przyszłości dla Tomasza, ale wewnętrznie czułam niepokój.
Pół roku po ślubie Agnieszka oznajmiła, iż na dzieci jeszcze nie czas. Powiedziała, iż w ich ciasnym mieszkaniu to niemożliwe. Rozkładała ręce: „Co zrobić? Pożyczki brać nie chcę, a na większe mieszkanie nie wiadomo, kiedy zarobimy. Tomasz jeszcze nie awansował na kierownika”. Mówiła głośno, ale słyszałam w jej głosie kalkulację. Mieszkam w domu, który zaczął budować mój zmarły mąż. Stoi niewykończony, ze ścianami pełnymi dziur. Zimą zimno, jak w lodówce – na ogrzanie tego wielkiego domu nie starcza mi emerytury. A Agnieszka powiedziała: „Sprzedaj dom, kup sobie kawalerkę, a resztę daj nam na nowe mieszkanie. Wtedy może pomyślimy o dzieciach”.
Rozumiecie, co to znaczy? Chciała, żebym ja, stara i słaba, przeprowadziła się do klitki, a oni żeby zgarnęli wszystko, co najlepsze. A potem jeszcze, kto wie, może zabraliby mi i tę kawalerkę, wysyłając mnie do domu starców. Na początku choćby myślałam, żeby się zgodzić – gdyby chociaż raz w miesiącu pomagali mi finansowo. Ale teraz? Nigdy! Z kimś takim jak Agnieszka trzeba być ostrożnym, od niej można się spodziewać każdego podstępu.
Po tej rozmowie Tomasz przyjeżdżał do mnie kilka razy. Wspominał nieśmiało, iż jej pomysł wcale nie jest zły: „Po co ci taki duży dom? W mieszkaniu będzie prostsze życie, mniejsze rachunki”. Trwałam przy swoim: „Miasto się rozwija, za 5-10 lat domy podrożeją. Moja działka to już nie przedmieścia, sprzedaż teraz to głupota”. Pewnego dnia zaproponowałam: zamieńmy się. Oni przeprowadzą się do mojego domu, a ja do ich mieszkanka. Przecież to to samo, prawda? Ale Agnieszka się uparła. Nie podobało jej się to, iż dom trzeba remontować, inwestować, a ja będę mieszkać bez stresu w ich podarowanym mieszkaniu. Ona potrzebuje wygody, choćby jeżeli moja propozycja byłaby bardziej opłacalna. Taka jest – i nic na to nie poradzisz.
Potem zachorowałam. Poważnie, do szpiku kości. Leżałam w łóżku, nie mogłam się podnieść – gorączka, kaszel, ból głowy. Zadzwoniłam do Tomasza, błagałam, żeby przyjechał, przyniósł coś do jedzenia, lekarstwa. Wiedziałam, iż młodzi mają mało czasu, ale nie byłam w stanie choćby ugotować wody na herbatę. Kiedyś nie wyobrażałam sobie, iż nie rzuci wszystkiego i nie przyjdzie mi pomóc. A teraz? Przyszedł dopiero następnego dnia. Przygotował mi jakieś proszkowe „Theraflu”, rzucił na stół paczkę aspiryny – bez opakowania, chyba przeterminowaną – wzruszył ramionami i wyszedł. Na szczęście przyjaciółka mnie uratowała – przyniosła zupy, leki, wszystko, co potrzebne. A gdyby jej nie było? Co wtedy?
Mój syn był moim światłem, moją podporą przez całe życie. Ufałam mu bezgranicznie – nie był tylko synem, ale też przyjacielem, częścią mnie. Ale ślub wszystko zmienił. Staliśmy się obcy i jestem bezsilna. On – moje jedyne dziecko, moja miłość, duma, ale teraz widzę, iż jego serce nie jest już ze mną. Wybrał ją. Agnieszka stanęła między nami jak mur, a ja zostałam po drugiej stronie – sama, porzucona, niepotrzebna. Rozum mówi: więź, którą mieliśmy, została zerwana. Przyszedł czas wyboru – matka czy żona. A wybór jest jasny jak dzień. A moje serce wciąż ma nadzieję, iż przypomni sobie, kim dla niego byłam, i wróci. Ale z każdym dniem ta nadzieja topnieje jak śnieg pod obcym słońcem.