„Mój samochód, ja decyduję, komu go pożyczam!” – oświadczyła teściowa.
Mój mąż, Kacper, i ja to młode małżeństwo – razem dopiero trzy lata. Mieszkamy w małym miasteczku pod Poznaniem, tam gdzie każda złotówka jest na wagę złota. Wzięliśmy kredyt na mieszkanie i teraz zaharowujemy się, by go spłacać, oszczędzając na wszystkim. Życie byłoby odrobinę łatwiejsze, gdyby nie jeden błąd, który Kacper popełnił przed naszym ślubem. Razem z matką, Jadwigą Stanisławówną, kupił samochód, wrzucając w niego lwią część oszczędności. Auto zarejestrowali na nią, a ona przysięgała, iż będzie nam je oddawać na każde skinienie. Te obietnice okazały się pustymi słowami, a my wpadliśmy w pułapkę, z której do dziś nie możemy się wydostać.
Za każdym razem, gdy potrzebujemy auta, Jadwiga Stanisławówna ma tysiąc wymówek. Raz wyjechała do znajomych za miasto, innym razem rzekomo oddała auto do warsztatu i „zapomniała” nas uprzedzić. „Przecież są autobusy, jeździjcie nimi!” – rzuca, choć zawsze prosimy z tygodniowym wyprzedzeniem. jeżeli cudem uda nam się pożyczyć samochód, teściowa dzwoni co godzinę: „Kiedy wracacie? Gdzie jesteście? Dlaczego tak długo?”. Nie dlatego, iż auto jest jej pilnieczę potrzebne – po prostu lepiej się czuje, gdy stoi pod jej oknami. To nie pomoc, tylko udręka, a każde takie podejście boli jak nóż w serce.
Nie przeszkadza jej jednak żądać od nas pieniędzy na utrzymanie auta. „Przecież też z niego korzystacie, więc płaćcie!” – oznajmia. Ubezpieczenie, naprawa zawieszenia, wymiana opon – wszystko z naszej kieszeni. Włożyliśmy w ten samochód więcej, niż był wart, a praw do niego nie mamy. Proponowałam Kacprowi, żeby przestał płacić i zaczął odkładać na własne auto. Skoro teściowej tak zależy na jej „skarbie”, niech sama go utrzymuje! Ale Kacper się wahał, nie chciał kłócić się z matką. Widziałam, jak rozdarty jest między mną a jej kaprysami, i to tylko pogłębiało moją frustrację.
Ostatnio nasze finanse trochę się ustabilizowały i postanowiliśmy zrobić remont w mieszkaniu. Nic ekstrawaganckiego – tylko odświeżyć ściany i podłogi. Żeby zaoszczędzić na transporcie, chcieliśmy pojechać po materiały samochodem teściowej. Jak zwykle uprzedziliśmy z wyprzedzeniem. Gdy przyszliśmy po klucze, pod domem pustka. Jadwigi Stanisławówny nie ma – pojechała do koleżanki do sąsiedniego miasta. Kacper nie wytrzymał. Zadzwonił do matki i po raz pierwszy na nią nakrzyczał: „Znowu nas zawiodłaś! Ile można?”. W odpowiedziteściowa wpadła w furię: „Mój samochód, moje zasady! Nie macie prawa mi rozkazywać! A to, iż płacicie, to normalne, skoro korzystacie!”. Jej słowa były jak policzek. Ale w Kacprze coś pękło. Odrzekł zimno: „Ani grosza więcej nie dostaniesz”.
Nadeszła pora na zmianę opon na zimowe. Jak w zegarku, Jadwiga Stanisławówna zadzwoniła, żądać pieniędzy. Kacper przypomniał jej jej własne słowa: „Twój samochód, twoja sprawa”. Wpadła w szał, krzycząc o niewdzięczności, ale mąż po prostu rzucił słuchawką. Po raz pierwszy postawił się matce, a ja poczułam ulgę. W końcu będziemy mogli oszczędzać na własne auto, zamiast płacić za cudze. Ale euforia mąci smutek – Kacper pokłócił się z matką, a ta rysa na ich relacji boli. Nienawidzę konfliktów, ale czy naprawdę musimy znosić jej egoizm w nieskończoność?
Serce ściska się z bezsilności. My z Kacprem harujemy, by spłacić kredyt, budujemy wspólne życie, a teściowa widzi w nas tylko portfel na kołach. Jej obietnice były fikcją, a troska – iluzją. Męczy mnie uczucie, iż jesteśmy zobowiązani za coś, co nigdy nie było naszym. Kacper zrobił krok ku wolności, ale boję się, iż ta kłótnia z Jadwigą Stanisławówną to dopiero początek. Nie należy do tych, którzy się poddają, a jej słowa „mój samochód” wciąż dźwięczą mi w głowie jak groźba. Ale przysięgam – wyrwiemy się z tej zależności, choćby jeżeli przyjdzie nam przejść przez ogień. Nasza rodzina zasługuje na coś lepszego, i nie pozwolę, by teściowa odebrała nam przyszłość.