Mój przyjaciel człowiek / Miras

publixo.com 13 godzin temu

Jest 1995 rok.
– Jeszcze dwa tygodnie temu był Sylwester, a dziś... dziś taka wiadomość – powiedziała Jola, wpatrując się bezradnie w Pawła, który krążył nerwowo po kuchni.

W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy, a mimo to atmosfera w mieszkaniu była ciężka jak ołów. Paweł nie mógł usiedzieć w miejscu – chodził z kąta w kąt, z rękami w kieszeniach, wzrok wbity w podłogę, jakby tam, między fugami kafelków, miał odnaleźć odpowiedzi na dręczące pytania.

– Słuchy już wcześniej chodziły… Że coś się może wydarzyć. Że może być zamknięcie – powiedział, przystając na chwilę przy oknie i spoglądając na podwórko, po którym niespiesznie przechadzał się Leon, ich pies, niczego nieświadomy. – Myślę, iż trzeba jechać do Niemiec. Może tam da się dostrzec coś, co tu jest niewidoczne… Może tam znajdziemy dla siebie pracę.

– A komu zostawimy Leona? – spytała Jola, ściszonym głosem, jakby wypowiedzenie tego głośno mogło przywołać coś złego.

Podeszła do parapetu i spojrzała na psa. Leon, dumny mieszaniec leonbergera, leżał na śniegu z głową na przednich łapach. Z oddali przypominał spokojnego lwa, który chwilowo odpoczywa, ale gotów jest w każdej chwili zerwać się do biegu.

– On jest z nami od roku,ale ty Paweł... ty znasz go już dwa lata. Widziałeś, jak rósł, jak się zmieniał. To nie jest tylko pies. On... on jest rodziną.

Paweł westchnął, przetarł dłońmi twarz, jakby chciał zetrzeć z niej zmęczenie i strach. Spojrzał na żonę z czułością, której nie rzadko dawał wyraz.

– Wiem. Wiem, Jolu. Ale musimy coś zrobić. Pracy nie mamy. Ty straciłaś stanowisko referentki, a ja... już od stycznia nie jestem na liście płac. Zakład zamknięty. Koniec. Tyle zostało z naszej demokracji – gorzko się uśmiechnął. – Wolność mamy, ale chleba już mniej.

Leon, jakby wyczuwając napięcie, zaszczekał pod drzwiami i Paweł mu otworzył. Leon wszedł do kuchni, przystając w progu. Patrzył to na Jolę, to na Pawła. Poruszał uszami, nos pracował intensywnie – wyczuwał smutek. Podszedł do Joli, oparł ciężki łeb o jej kolana.

– Widzisz? – Jola uśmiechnęła się przez łzy. – On wie. Wie, iż coś się dzieje, inie rozumie, czemu my tacy smutni.

Paweł uklęknął obok nich. Objął żonę ramieniem, a drugą ręką pogłaskał psa po głowie.

– Zobacz, dzisiaj jest piątek trzynastego – powiedziała cicho Jola. – Dzień, w którym wszystko się wali.

– A może właśnie dzień, w którym wszystko się zaczyna?– odpowiedział Paweł z lekkim uśmiechem. – Musimy zmienić coś w naszym życiu, i to szybko.

Zapadła cisza. Jedynie zegar na ścianie tykał nieubłaganie, odmierzając czas, którego już nie było zbyt wiele.

– Pójdę do Antoniego – zdecydował Paweł. – Porozmawiam z nim o Leonie. Może da się coś wymyślić. Wiesz, żeby pies został tu, u nich, na czas naszego wyjazdu. Przecież oni nas znają. A my i tak cały czas będziemy płacić za stancję. To może się udać.

Jola przytaknęła. Otarła łzy rękawem swetra i spojrzała na Pawła z wdzięcznością.

– Idź. Tylko powiedz mu wszystko jak trzeba. Leon zasługuje na kogoś, kto go nie tylko nakarmi, ale... kto go zrozumie.

– Jasne – Paweł zarzucił kurtkę i już był przy drzwiach. Leon ruszył za nim, ale Paweł zatrzymał go jednym, krótkim słowem:

– Zostań.

Pies cofnął się niechętnie i usiadł, obserwując Pawła, który wychodził z mieszkania.

Paweł przeszedł przez wspólne podwórze bez czapki i nie zapinając kurtki , chociaż zimowe powietrze szczypało w policzki. Podszedł do drzwi gospodarzy i zapukał. Po chwili zza drewnianych drzwi dobiegło znajome:

– Proszę!

Paweł wszedł do kuchni. Antoni siedział przy stole, z gazetą rozłożoną przed sobą, okularami na czubku nosa. Jego żona, Helena, krzątała się przy kuchni, pachniało pieczonym ciastem.

– Dzień dobry państwu – powiedział Paweł i podał Antoniemu rękę. – Mogę na chwilę?

Antoni uśmiechnął się i wskazał krzesło.

– Cześć, chłopaku. Siadaj, co się stało? Rzadko tak wpadasz bez zapowiedzi. Coś cię trapi?

Paweł usiadł, oparł łokcie na stole i spuścił głowę.

– Sprawa nie jest łatwa. Zakład, w którym pracowałem, zamykają. Jola też dostała wypowiedzenie. Do końca miesiąca mamy czas, potem... pustka. Dlatego chcemy wyjechać do Niemiec. Mój brat Marek tam pracuje, może załatwi coś dla nas. Ale...

Tu przerwał. Westchnął głęboko.

– Ale co? – zapytała Helena, siadając obok męża.

– Ale Leon. Nie możemy go wziąć ze sobą. Przynajmniej nie od razu. Chcieliśmy zapytać... czy nie zgodziliby się państwo zaopiekować się nim przez jakiś czas? On zna to miejsce. Pilnuje posesji, nikomu krzywdy nie zrobi.

Antoni i Helena wymienili spojrzenia. Mężczyzna drapał się po brodzie, zamyślony.

– No widzisz... – zaczął powoli Antoni – ...my za dwa miesiące lecimy do Stanów. Do syna. I też potrzebujemy kogoś, kto będzie doglądał dom.

– :I tu jest pies pogrzebany`:wtrąciła Helena, ale za chwilę zrozumiała swój błąd , niewyraźnie się uśmiechając dodała - pójdę ukroję ciasta.

Znajdziemy jakieś wyjście - powiedział Antoni próbując ratować sytuację.

– A może..... – Antoni podniósł palec – ...może mój kuzyn Dobek? Ma hurtownię pod Płońskiem. Niedawno mówił, iż jego pies zdechł ,bo już był stary . Też był duży, porządny. Może by wziął Leona. Kocha zwierzęta. choćby kiedyś szkolił się jako behawiorysta.

Oczy Pawła rozbłysły nową nadzieją.

– Naprawdę? Myśli Pan, iż to możliwe?

– A czemu nie? Przed świętami był u mnie. Pytał, czy nie znam kogoś, kto oddałby psa. Powiedziałem, iż może się rozejrzę. To porządny facet. Twardy, ale dobry dla zwierząt. Jak chcesz, mogę do niego zadzwonić.

Paweł pokiwał głową.

– Porozmawiam z Jolą. Może choćby w przyszły weekend pojedziemy zobaczyć miejsce. Tylko... czy Leon go zaakceptuje?

Antoni uśmiechnął się pod nosem.

– Tego się nie dowiemy, dopóki się nie spotkają. Ale Dobek zna się na rzeczy. Myślę, iż się dogadają.

– Napijesz się czegoś? – zaproponowała Helena. – Ciepła herbata, kawa?

– Albo piwo – dorzucił Antoni z łobuzerskim błyskiem w oku. – Tylko powiedz: zimne czy ciepłe?

Paweł roześmiał się pierwszy raz tego dnia.

– Dajcie ciepłe.

Helena krzątała się w kuchni, by przygotować herbatę. Antoni nalał piwa do dwóch ciężkich kufli i postawił jeden przed Pawłem.

– Pij, zanim wystygnie – rzucił z uśmiechem. – Ciepłe piwo to nie koniak, ale lepsze to niż trzęsące się ręce od nerwów.

– Dzięki – odpowiedział Paweł, podnosząc kufel do ust. Pierwszy łyk był gorzki, ale rozgrzewający. Pasował do sytuacji jak ulał.

– Powiem ci jedno, Paweł – Antoni spoważniał. – Żyjemy teraz w takich czasach, iż trzeba chwytać, co się da. Nikt już ci nie da niczego za darmo. Ani praca, ani dom, ani choćby szacunek. Wszystko trzeba wywalczyć. I jak trzeba – uciec.

– Ucieczka to nie to samo, co szukanie nowego początku – odparł cicho Paweł, jakby bardziej do siebie niż do gospodarza. – Nie boję się pracy, ale... nie wiem, czy się odnajdziemy. Tam, za granicą. Niemcy to nie Polska. Inny świat. Inna mowa. Inne zasady.

– Ale pieniądz ten sam. I lepszy – westchnął Antoni, upijając łyk piwa. – A Marek ci pomoże, prawda?

– Tak. Pracuje w Monachium. W jakimś magazynie budowlanym. Mówił, iż potrzebują ludzi do załadunków, transportów. To nie jest robota marzeń, ale na początek…

– ...na początek wystarczy – dokończył Antoni. – A pies... Myślę, iż Jan Dobek się nim zajmie. Musisz tylko go wcześniej uprzedzić. I Leona z nim zapoznać. To nie jest byle burek spod sklepu. On ma charakter.

Paweł przytaknął. W myślach już planował weekend: rozmowa z Jolą, telefon do Dobka, a potem – jeżeli się uda – wizyta u niego i pokazanie Leona. Wszystko zaczynało się układać w logiczny ciąg, choć serce przez cały czas ciążyło od lęku i niepewności.

Po kolejnej godzinie rozmów, herbacie z malinami i dwóch kawałkach sernika od Heleny, Paweł wrócił do mieszkania. Jola siedziała w fotelu z kubkiem zimnej już kawy w dłoniach. Leon leżał obok, a jego ciężki oddech napełniał ciszę.

– I co? – spytała Jola, ledwo powstrzymując drżenie głosu. – Rozmawiałeś?

– Tak. Antoni ma kuzyna. Jana Dobka. Prowadzi hurtownię pod Płońskiem. Niedawno stracił psa. Może mógłby wziąć Leona, przynajmniej na czas naszej nieobecności. Podobno zna się na zwierzętach. choćby kończył jakiś kurs behawiorysty.

– A jeżeli się nie dogadają? – zapytała Jola, patrząc na męża z niepokojem. – Leon to nie zabawka. Nie znosi obcych, zwłaszcza jak ktoś pachnie alkoholem. Wiesz, jaki potrafi być czujny...

Paweł usiadł obok niej i objął ją ramieniem. Leon, jakby rozumiejąc powagę chwili, podniósł głowę i spojrzał im prosto w oczy. W jego spojrzeniu było coś więcej niż tylko instynkt. Było niemal ludzkie pytanie.

– Pojedziemy tam razem. W przyszłą niedzielę. Zobaczymy warunki, porozmawiamy. jeżeli coś mi się nie spodoba – nie zostawimy go. Obiecuję.

Jola przytaknęła. Nie była do końca przekonana, ale ufała Pawłowi. Leon z pewnością sam pokaże, czy czuje się bezpieczny.


W niedzielny poranek, tuż po śniadaniu, do domu Antoniego zawitał Jan Dobek. Uprzedził wyjazd Joli i Pawła,którzy mieli jechać za tydzień.
Wysoki, krzepki mężczyzna o silnych dłoniach i stanowczym spojrzeniu. W jego postawie widać było dyscyplinę, w ruchach – precyzję.

– To on? – zapytał, wskazując na Leona, który stał przy furtce, przyglądając się nieznajomemu.

– Tak, to Leon – potwierdził Paweł, zbliżając się do ogrodzenia.

A przepraszam - powiedział Jan Dobek, nie przedstawiłem się;

- Jestem Jan Dobek, dzwonił do mnie Antoni iż chcecie swego pieska na jakiś czas gdzieś przechować.


- Ja nazywam się Paweł Nowak z żoną i tym oto Leonem mieszkamy w tej części domu - powiedział Paweł .


Dobek wyciągnął rękę przez płot aby przywitać się z Pawłem, ale Leon błyskawicznie w jego kierunku skoczył. Jan ledwo zdążył zabrać rękę .


Widzę iż z nim żartów nie ma - Powiedział Dobek.


Paweł zdjął wiszący na werandzie kaganiec i smycz i założył dla Leona.


Otworzył bramkę i wyszedł wraz z Leonem na zewnątrz - możemy się przejść tutaj wokół lasu Panie Janie - powiedział Paweł.


Pan Jan cały czas miał na uwadze Leona, żeby móc nawiązać z nim kontakt, oswoić ze swoją osobą i w końcu pogłaskać.



Zapomniałem uprzedzić… On nie lubi obcych. a czy komu zaufa to nie gwarantuję.

Dobek uśmiechnął się lekko.

– To dobrze. Przynajmniej ma charakter -mówiąc to Dobek uśmiechnął się lekko.

Leo– Jest lojalny. – dodał Paweł. – ale i nie ufny. Zwłaszcza jeżeli ktoś jest pod wpływem. Ja mogę wypić jedno czy dwa piwa – mnie toleruje. Ale obcego nie puści choćby na metr.

– Dobrze. To uczciwy pies. Będziemy musieli się zapoznać powoli. Przestrzeń mam dużą, teren ogrodzony. Jednego psa już mam – Badiego. Spokojny, ułożony. jeżeli Leon pokaże dominację, Bady się podporządkuje.

Po ponad dwugodzinny spacerze Paweł wraz z Janem dobrkiem i Leonem Wrócili na posesję. Jeszcze chwila rozmowy i Pani Helena Polak zaprosiła wszystkich na obiad. Leon cały czas towarzyszył Pawłowi, choćby w domu u państwa Polak. Później jeszcze Jola zaprosiła pana Jana Dobka do siebie na kawę i ciasto. Leon cały czas obserwował pilnie pana Jana Dobka. Tuż przed wyjazdem gdy już miał wsiadać do samochodu postanowił kolejny raz spróbować pogłaskać Leona i o dziwo udało mu się to uczynić. Pan Jan Dobek był szczęśliwy ale również i Jola z Pawłem


Jola, ścisnęła dłonie.

– Panie Janie... ten pies to nie tylko stróż. On... on rozumie. Czuje więcej, niż się mówi.

Dobek spojrzał na nią i skinął głową.

– Widzę to, proszę pani. Obiecuję, iż dam mu wszystko, co mogę. Ale zaufanie muszę zdobyć sam.

– Oczywiście – dodał Dobek. – Nie zrobię niczego na siłę.

Pożegnali się z dobkiem Jola i Paweł, mając nadzieję iż wszystko się uda.


Mimo wszystko czuli się jakoś źle iż muszą zostawić swego przyjaciela, komuś, koło tak mało znają, chociaż wywarł na nich bardzo dobre wrażenie już pierwsze próby zaprzyjaźnienia się z Leonem też się powiodły.


Początek lutego. Śnieg topniał niechętnie, a wiatr hulał po pustych drogach. Wczesnym rankiem Paweł zapakował do fiata 125p kilka walizek. Leon, zdezorientowany, biegał od samochodu do drzwi. Czuł, iż coś się dzieje. Czuł, iż to nie jest zwykła przejażdżka.

– Spokojnie, chłopie – powiedział Paweł, przykucając przy nim. – To nie koniec. To tylko rozdział. Obiecuję ci, iż wrócimy.

Jola nie mogła powstrzymać łez. Jechała w nieznane. Zostawiała za sobą dom, pracę, znajomych i najważniejsze – przyjaciela, który zawsze był obok.

Dojechali do hurtowni Dobka na obrzeżach Płońska. Teren był ogrodzony, z solidną bramą. Bady już kręcił się przy budzie, gotów przyjąć nowego towarzysza.

– Witajcie! – krzyknął Dobek, wychodząc im naprzeciw. – Miejsce już czeka. Wasz lew dostanie pałac!

Paweł wypuścił Leona za ogrodzenie. Pies natychmiast wyczuł obecność Badiego. Przez chwilę napięcie wisiało w powietrzu jak piorun przed burzą. Leon obnażył kły. Skoczył w jego stronę, ale Bady natychmiast położył się na plecach, pokazując brzuch i wyrażając uległość.

Zapanowała cisza.

– i takie jest prawo hierarchii – zażartował Dobek.

Jola rozpłakała się na dobre. Paweł objął ją i otarł jej łzy.

– On da sobie radę. A my... my też musimy.

Dobek zaprosił ich jeszcze na kawę. Jego żona, Krystyna – elegancka kobieta z zielonymi oczami i blond włosami – przyjęła ich serdecznie.

– Podziwiam was – powiedziała, podając ciasto. – Nie każdy miałby odwagę zacząć od nowa.

Rozmowa trwała długo. A gdy w końcu pożegnali się z Leonem, serca mieli ciężkie, ale już nie tak przerażone.

Bo czasem, by odnaleźć swoje miejsce, trzeba najpierw coś zostawić.

on w nowym świecie

Dla Leona wszystko było inne. Inaczej pachniała ziemia, inaczej skrzypiały drzwi, inne były głosy i odgłosy maszyn, które od rana warczały gdzieś za murami magazynów. choćby powietrze wydawało się cięższe, niosąc woń smarów, kartonów i kurzu.

Nie było Joli. Nie było Pawła. Był Dobek. Była Krystyna i Bady

I tak rozpoczął się nowy etap życia psa Leona .

Co się dalej będzie działo ?

To w następnym rozdziale .




Idź do oryginalnego materiału