Mój mąż wymusił miesięczną separację, a po tygodniu sąsiadka mówi: „W twoim domu mieszka już inna kobieta!”

newsempire24.com 5 dni temu

Mój mąż nalegał na miesięczną rozłąkę, a tydzień później sąsiadka powiedziała: „W twoim domu mieszka już inna kobieta!”

Jesienią, gdy wiatr zdzierał z drzew ostatnie liście, a asfalt pachniał mokrą ziemią, wychodziłam z domu z małą walizką. Mój mąż, Michał, powiedział, iż musimy wziąć przerwę. Na miesiąc. Nazywał to „czasową separacją”, by, jak mówił, „wszystko przemyśleć i poukładać”. Skinęłam głową, tłumiąc łzy, choć w środku wszystko się gotowało. Byliśmy małżeństwem prawie osiem lat. Bywało różnie, ale żeby tak nagle — „przemyśleć osobno”?…

— Ania — powiedział, odprowadzając mnie do drzwi — nie chcę cię stracić. Wydaje mi się, iż to nam pomoże. Uwierz, wszystko się ułoży.

Odeszłam. Tymczasowo zamieszkałam u przyjaciółki w sąsiedniej dzielnicy. Starałam się być silna: czytałam książki, spacerowałam po parku, piłam kawę w samotności. Liczyłam dni. Tydzień mijał boleśnie powoli. A potem — telefon. Sąsiadka. Pani Jadwiga z mieszkania obok.

— Ania, teraz nie ma cię w domu, prawda? — zapytała zaniepokojona. — Nie ma. Co się stało? — Dziś do Michała przyszła jakaś kobieta. Z torbami. I chyba została na noc. Słyszałam, jak o drugiej w nocy odprowadzał kogoś do łazienki…

W tamtej chwili świat jakby się rozsypał. Coś ścisnęło mnie w środku. Naprawdę już mnie zastąpił? Jeszcze tydzień temu piliśmy razem herbatę i planowaliśmy wakacje… A teraz wpuszcza do naszego domu obcą?

Następnego dnia nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Telefon milczał. Michał nie dzwonił, nie pisał. Wiedziałam, iż jeżeli zacznę dociekać, wszystko obróci na moją niekorzyść. Powie, iż sobie coś wymyśliłam. Ale czułam, iż coś jest nie tak.

Po dwóch dniach nie wytrzymałam. Pojechałam. Bez zapowiedzi. Lało jak z cebra. Szłam do naszego bloku z drżącymi kolanami. W domu świeciło się światło. Drzwi były otwarte. Weszłam.

W kuchni — światło, kubki, rozłożony wałek z materiałem, nożyczki, nici. Przy stole — Michał. Naprzeciwko niego szczupła kobieta około czterdziestki. O czymś rozmawiali, rysowała na kalce.

Stałam oszołomiona.

— Michał… — wydusiłam. — Kto to jest?

Zadrżał, wstał, podszedł do mnie szybko:

— Ania! Ty… Ty wróciłaś wcześniej. To… To Justyna. Jest projektantką. Chciałem zrobić ci niespodziankę.

— Niespodziankę? — powtórzyłam z niedowierzaniem.

— Przecież marzyłaś o własnej pracowni. Żeby nie musieć szyć na raty w kuchni. Chciałem przerobić salon na twoje studio. Justyna pomaga. Nie wiedziałem, jak ci powiedzieć. Chciałem wszystko skończyć i podarować ci.

Justyna uśmiechała się cicho, zbierając materiały. Czułam, jak kamień z serca spada. Jak całe napięcie tych dni zaczyna się rozpuszczać. Nie zdradził mnie. Starał się. Dla mnie.

Podeszłam bliżej, przejechałam ręką po materiale.

— Naprawdę to dla mnie?

— Naprawdę. Chciałem, żebyś uwierzyła — nie tracę cię. Jestem obok. I chcę, żebyś była szczęśliwa. choćby jeżeli z igłą i nitką, ale szczęśliwa.

Rozpłakałam się. Z ulgi. Ze wstydu za podejrzenia. Z miłości, która, jak się okazuje, nigdzie nie odeszła.

Od tego wieczoru już się nie rozstawaliśmy. Pracownia w naszym salonie to teraz mój mały świat. A Michał ponownie jest moim domem.

I wiesz… czasem, by zrozumieć, jak ważna jest rodzina, trzeba przejść przez lęk jej utraty.

Idź do oryginalnego materiału