Mój mąż ratuje wszystkich, tylko nie naszą rodzinę

newsempire24.com 11 godzin temu

Nazywam się Kinga i jestem zamężna od sześciu lat. Mój mąż, Krzysztof, to człowiek uczynny, pracowity, złota rączka z dobrym sercem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby to złoto nie rozdawał po kawałku całej rodzinie – z wyjątkiem nas samych.

Krzysztof ma liczną rodzinę. Matka, brat, dwie ciotki, kuzynki i choćby dalsi kuzyni – każdy ma jakąś sprawę, którą niby tylko on może załatwić. I to nie za tydzień czy w weekend, ale od razu. W nocy. W dzień naszej rocznicy albo gdy syn ma gorączkę.

Przed ślubem wiedziałam, iż jest blisko z rodziną, ale prawdziwa skala jego „oddania” objawiła się dopiero, gdy się pobraliśmy i przeprowadziliśmy do jego rodzinnego miasta – Wrocławia. Dostaliśmy po babci mieszkanie – skromne, ale własne. Krewni obiecywali Krzysztofowi pomoc z pracą, więc bez wahania się zgodziłam. Po dwóch miesiącach wzięliśmy ślub.

Na początcie tłumaczyłam sobie jego ciągłe „pomożesz tam, załatwisz tu” przygotowaniami do wesela i urządzaniem mieszkania. Ale potem tylko się pogorszyło. Mógł spędzić pół dnia, kopiąc grządki u matki, potem jechać 20 kilometrów pomagać bratu z dachem, a w nocy – zawieźć wuja do apteki. Rano padał bez sił, narzekał na zmęczenie, a ja starałam się go trochę rozpieszczać – śniadanie do łóżka, cisza, wygoda. Ale wystarczył jeden telefon – i już biegł dalej.

Milczałam. Znosiłam. Wierzyłam, iż to minie. Że zrozumie: ma teraz swoją rodzinę, mnie, dom, w którym też są obowiązki. Ale nic. Cała jego energia szła do innych. A ja sama musiałam radzić sobie ze sprzątaniem, remontem, meblami, codziennymi sprawami. Tapety kleiłam sama. Meble przesuwałam sama. Zmywarkę podłączał fachowiec, którego wezwałam. Bo Krzysztof nie miał czasu.

Nie urządzałam awantur. Mówiłam spokojnie. Przypominałam, iż jestem jego żoną, a nie sublokatorką. Kiwał głową, całował mnie w rękę, prosił, żebym zrozumiała – w końcu nie wypada odmówić rodzinie.

Gdy zaszłam w ciążę, myślałam – teraz wszystko się zmieni. Stałam się dla niego ważna. Dbał, nosił torby, gotował, jeździł ze mną do lekarza. Zbliżyliśmy się. Ale miesiąc później – wróciło jak było. Ledwie minęły mdłości – i znowu ciotka, brat, matka z cieknącym kranem, którego niby tylko Krzysztof może naprawić.

– Teraz ja im pomagam – tłumaczył się. – A gdy nam będzie trzeba, oni pomogą nam.

Ale przez te wszystkie lata nikt nam nie pomógł. Syn się urodził – pierwszy miesiąc Krzysztof się starał. Potem zniknął znów. Zasypiałam sama, budziłam się sama. Na spacery z wózkiem chodziłam sama. On był na budowie u wuja, w sklepie dla ciotki, u siostry, która potrzebowała przesunąć szafę. Dzwonili do niego o każdej porze, a on jechał. Nasza pralka się zepsuKiedy wreszcie się zbuntowałam i powiedziałam, iż mam dość, on tylko wzruszył ramionami i odpowiedział: “Przecież nigdy nie narzekałaś” – i wtedy zrozumiałam, iż moje milczenie przez tyle lat było moim największym błędem.

Idź do oryginalnego materiału