Mój mąż płakał, gdy powiedziałam, iż dziecko może być czyjeś inne — odparłam: „Przynajmniej nie twoje”
Nie rozumiem, dlaczego mężczyźni tak przejmują się DNA. Przecież wiedział, iż nie byłam świętą, gdy się poznaliśmy. A teraz to ja jestem zła, bo zasugerowałam, iż dziecko może nie być jego? Dajcie spokój. Przynajmniej miałam tyle przyzwoitości, żeby mu powiedzieć, zamiast pozwolić, by dowiedział się z testu ojcostwa. Szczerze mówiąc, myślałam, iż będzie wdzięczny. W końcu widziałeś jego zdjęcia z dzieciństwa?
Krzysztof snuł plany, jak będzie uczył nasze dziecko jeździć na rowerze i grać w piłkę nożną, więc uznałam, iż muszę trochę ostudzić jego zapał, zanim zbytnio przywiąże się do wizji, które mogą się nie spełnić. Odłożyłam telefon, spojrzałam mu prosto w oczy i powiedziałam tak delikatnie, jak tylko potrafiłam: „Jest szansa, iż dziecko może nie być twoje”.
Zapadła cisza, która niemal bolała w uszy. Tablet Krzysztofa wypadł mu z rąk i z hukiem uderzył w stolik kawowy. Patrzył na mnie, jakbym właśnie wyznała, iż jestem kosmitą w ludzkiej skórze. Otwierał i zamykał usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Czekałam, aż przetrawi moje słowa, spodziewając się pytań o szczegóły, harmonogram lub wpływ tej sytuacji na nasze małżeństwo. Zamiast tego w jego oczach pojawiły się łzy i zaczął płakać. Nie krzyczał z wściekłości, nie szlochał dramatycznie — po prostu ciche łzy spływały mu po twarzy, jakbym złamała coś fundamentalnego w jego wnętrzu.
„Co masz na myśli?” — wyszeptał, a jego głos załamał się jak u nastolatka. „O czym mówisz, Zosiu?”
Wzruszyłam ramionami i oparłam się wygodniej o poduszki kanapy. Właśnie takich teatralnych reakcji chciałam uniknąć, mówiąc mu wszystko od razu. „Nie zachowuj się, jakbym kogoś zabiła” — powiedziałam, starając się zachować spokojny ton. „Przynajmniej nie jest twoje”.
Wyraz twarzy Krzysztofa zmienił się z zranionego na kompletnie zagubiony. „Co to w ogóle ma znaczyć? Jak to ma mnie pocieszyć?”
Wytłumaczyłam, iż jeżeli dziecko nie jest jego, nie będzie musiał się martwić, iż przekazał mu rodzinne skłonności do lęków i depresji. Nie będzie stresował się, czy nasze dziecko odziedziczy alkoholizm po jego ojcu czy cukrzycę po matce. Genetycznie byłby to czysty start.
Krzysztof otarł łzy wierzchem dłoni i zadał pytanie, którego najbardziej się bałam: „Więc czyje to jest?”
Odpowiedziałam, iż nie jestem gotowa wdawać się w szczegóły, iż powinniśmy skupić się na przyszłości, zamiast roztrząsać przeszłość. Najważniejsze, iż będziemy mieli dziecko, o które tak bardzo zabiegał od ślubu. Biologia wydawała się mniej istotna niż fakt, iż zostaniemy rodzicami.
„Czy to w ogóle ważne?” — zapytałam, szczerze zdezorientowana jegoMijały miesiące, a ja patrzyłam, jak Krzysztof buduje nowe życie bez mnie, podczas gdy ja uczyłam się, iż prawdziwa miłość wymaga nie tylko uczciwości, ale także szacunku dla cudzych uczuć.