Mój mąż narzeka, iż nie gotuję wyszukanych dań jak żona jego kolegi: Nie chce widzieć różnic między ich rodziną a naszą

newskey24.com 3 dni temu

Mój mąż, Piotr, ciągle ma mi za złe, iż nie gotuję wyszukanych obiadów tak jak żona jego przyjaciela Jacka. Ania to wspaniała kobieta i prawdziwa mistrzyni kuchni. Nie przeczę, gotuje przepysznie, ale zajmuje to masę czasu. Dla niej kuchnia to pasja, miejsce, w którym tworzy od rana do wieczora. A ja? Rozrywam się między pracą, dzieckiem a domem, a jego pretensje wbijają się we mnie jak noże.

Ania jest teraz na urlopie macierzyńskim i jej życie to marzenie każdej mamy. Jej rodzice, choć w separacji, uwielbiają wnuka i chętnie zabierają go od rana. Babcie i dziadkowie prześcigają się w spacerach z wózkiem, karmią malucha, a wieczorem przywożą go do domu. Ania wstaje, oddaje dziecko uradowanym krewnym, wraca do łóżka, a potem spokojnie robi porządki. Ma cały dzień na tworzenie kulinarnych arcydzieł. Nikt jej nie rozprasza, nie pogania – pełna wolność. Eksperymentuje, próbuje nowe przepisy i co wieczór mają na stole coś wyjątkowego. Jej rodzina daje jej taką możliwość i szczerze się za nią cieszę.

Ale Piotr tego nie rozumie. Patrzy na Anię i widzi ideał, do którego, jego zdaniem, powinnam dążyć. „Ona jest na macierzyńskim, z dzieckiem, a i tak wszystko ogarnia! – rzuca mi pod nos. – A ty gotujesz byle jak, ciągle to samo.” Jego słowa bolą jak policzki. Skąd mam wziąć pięć-sześć godzin dziennie na gotowanie? Pracuję, a wieczorem odbieram naszą córkę Zosię z przedszkola. Wracamy do domu około siódmej. Staram się zrobić coś szybkiego: ziemniaki z patelni, pieczonego kurczaka, makaron z sałatką z ogórków i pomidorów. To jedzenie, które ratuje nas przed głodem, ale dla Piotra to powód do drwin.

Gdybym zaczęła gotować skomplikowane dania jak Ania, obiad byłby goty koło północy, a rodzina poszłaby spać głodna. Ale mąż tego nie widzi. Wciąż tylko powtarza: „Ania za każdym razem wymyśla coś nowego dla Jacka, a tobie chyba wszystko jedno.” Jego zachwyty nad jej kulinarnymi wyczynami brzmią jak oskarżenia o moją nieudolność. Mam dość tłumaczenia się. Gdyby Ania miała taki urlop macierzyński jak większość – kiedy nie ma czasu choćby wziąć prysznica – też gotowałaby pierogi z marketu, a Jacek jadłby je bez narzekania.

Cieszę się z Ani i Jacka. Zasługuje na uznanie, iż nie wyleguje się na kanapie, tylko tworzy w kuchni, radując męża. Ale boli mnie, iż Piotr ciągle mnie z nią porównuje. Jakby nie widział, jak bardzo różnią się nasze życia. Pracuję na pełen etat, a wieczorem pędzę po Zosię do przedszkola. Ania jest na macierzyńskim i dzięki rodzicom ma całe dnie tylko dla siebie. Oczywiście, iż ma więcej czasu! Też chciałabym mieć taki urlop jak ona, ale nasi rodzice nie palą się do opieki nad wnuczką. Kochają Zosię, ale nie są gotowi spędzać z nią całych dni.

Piotr nie daje za wygraną. „Przynajmniej w weekend mogłabyś przygotować coś specjalnego” – burczy. A ja co, nie jestem człowiekiem? Nie potrzebuję odpoczynku? Pięć dni w tygodniu haruję w pracy, a potem mam stać w kuchni cały weekend, żeby zadowolić jego kaprysy? Czasem myślę, iż szuka pretekstu do rozwodu. Naprawdę nie widzi, jak niesprawiedliwe są jego słowa? A może specjalnie chce mi zrobić przykrość? Mam dość udowadniania, iż robię wszystko, co w mojej mocy. Chcę, żeby w końcu zobaczył mnie – nie Anię, tylko swoją żonę, która daje z siebie wszystko, żeby utrzymać rodzinę na powierzchni.

Idź do oryginalnego materiału