Elżbieta uparcie odrzucała połączenie, a Dominik dzwonił raz za razem.
— Elżbieta, odbierz. Ile można? — do pokoju zajrzała Weronika. — Albo w ogóle wyłącz telefon, skoro nie chcesz rozmawiać. — Z trzaskiem zatrzasnęła drzwi.
Elżbieta wyłączyła telefon i cisnęła go na drugi koniec kanapy. Zrobiłaby to dawno temu, ale czekała na telefon od Andrzeja. Obiecał zadzwonić, a tymczasem minęły już dwa dni, a on milczał. Z Dominikiem natomiast nie zamierzała już rozmawiać, a tym bardziej go widywać. Dla niego wyszła ze swojej skorupy, w której schowała się po śmierci rodziców. A on zdradził ją tak cynicznie…
* * *
Na ulicy był silny gołoledź. Rodzice wracali od babci. Nagle z bocznej ulicy wyjechał terenowy samochód. Pijany kierowca na śliskiej drodze stracił panowanie nad pojazdem, auto wpadło w poślizg i uderzyło prosto w samochód rodziców. Mama zginęła na miejscu, a tata zmarł w szpitalu.
Minął dokładnie rok. Wcześniej Elżbieta uwielbiała Sylwestra, nie mogła się go doczekać. Teraz myślała o nim z dreszczem. Stał się symbolem śmierci rodziców, przypominał o stracie i nieustającym bólu.
Nie pamiętała, jak udało jej się skończyć pierwszy rok studiów, jak w ogóle przeżyła odejście mamy i taty. Do niej wprowadziła się ciotka Weronika, siostra ojca. Rozwiodła się z mężem, bo nie mogła mieć dzieci — w liceum zrobiła nieudany zabieg.
— Mów mi po imieniu. Bo czuję się jak stara ciotka — poprosiła od razu Elżbietę.
Ale Weronika nie zastąpiła rodziców. Nie stały się też przyjaciółkami. Weronika wciąż szukała, chciała ułożyć sobie życie, umawiała się z mężczyznami, chodziła na randki.
Elżbieta nie zamierzała obchodzić Sylwestra. Po prostu położyłaby się spać i nigdzie by nie poszła. Ale Dominik przekonał ją, by wyszła na urodziny jego kolegi dwa dni przed Nowym Rokiem.
— Mam dziewczynę, a nigdzie z nią nie chodzę. Co ja tam będę robił sam? Wszyscy przyjdą w parach. To przecież nie Sylwester, tylko urodziny. Proszę, chodźmy. Trzeba wracać do życia. Myślę, iż twojej mamie też by się nie podobało, iż siedzisz w domu — przekonywał.
Ostatni argument przełamał opór Elżbiety i zgodziła się. Założyła tę samą sukienkę, którą kupiły z mamą specjalnie na zeszłoroczny Sylwester, ale nie zdążyła jej wtedy założyć.
— Będziesz najpiękniejsza — powiedziała wtedy mama.
Sukienka naprawdę jej pasowała.
Weronika zmierzyła ją surowym spojrzeniem.
— Dopóki mieszkamy razem, nie wyjdę za mąż. Kto na mnie spojrzy, jak obok taka młoda piękność? — Westchnęła. — A nie jest za bardzo odkryta? Poczekaj chwilę. — Weronika wyszła i wróciła z cienkim szalem. Był odrobinę ciemniejszy od sukienki, podkreślał jej kolor.
*Mamie by się spodobało*, pomyślała Elżbieta.
— Tak lepiej — z zadowoleniem stwierdziła Weronika. — Możesz narzucić na ramiona, jeżeli zrobi się chłodno.
Z Dominikiem długo jechali taksówką. Kiedy weszli do mieszkania, impreza już się rozkręcała. Solenizant zagwizdał na widok Elżbiety.
— Teraz rozumiem, czemu tak długo ukrywałeś przed nami swoją dziewczynę. Choć jesteś moim kumplem, to ci ją odbiję — zażartował i pogroził Dominikowi palcem.
Poza Dominikiem Elżbieta nie znała tu nikogo. Dopóki był obok, czuła się spokojna. Ale później zaczęli tańczyć. Jakiś chłopak ją zaprosił. Gdy muzyka ucichła, Dominika w pokoju nie było.
Elżbieta od razu poczuła się nieswojo wśród obcych. Ruszyła przez mieszkanie, szukając Dominika. Przechodząc koło przedpokoju, zauważyła, iż drzwi wejściowe są uchylone. Wyszła i zobaczyła go na klatce schodowej. Stał o pół piętra niżej i całował się z jakąś dziewczyną z takim zapałem, jakby byli parą po długiej rozłące. Byli tak pochłonięci sobą, iż nic wokół nie dostrzegali.
Elżbiecie zrobiło się niedobrze. Co teraz? Nie mogła tu zostać. Wróciła do mieszkania, włożyła buty i płaszcz, znów wyszła na klatkę.
Bolesnym ciosem był widok tej pary. Nie mogła przejść obok nich. Nie miała wyjścia — musiała wejść wyżej i przeczekać. W końcu skończą się całować albo ktoś ich zawoła. Weszła o piętro wyżej, ale i tu słyszała szepty i odgłosy pocałunków.
Postanowiła pójść jeszcze wyżej. Na najwyższym piętrze była długa, otwarta loggia. Elżbieta zatrzymała się i spojrzała w dół, wystawiając rozgrzaną twarz na lekki wiatr. Zaparkowane na podwórku samochody wyglądały jak zaspy śnieżne.
*Czy jeżeli skoczę w śnieg, będzie bolało?* — przemknęła jej przez myśl dziwna myśl. *Natychmiast przestań o tym myśleć!* — czy to ona sama sobie nakazała, czy ktoś jej to podpowiedział, ale odskoczyła od barierki. Po chwili jednak znów się do niej zbliżyła, wychyliła i spojrzała w dół.
— choćby nie myśl! Odejdź od barierki! — usłyszała za sobą stanowczy głos.
W tej samej chwili czyjeś silne ręce złapały ją i odciągnęły od krawędzi.
Lekki szal zaczepił się o coś, zsunął z szyi i, porwany podmuchem wiatru, zatrzepotał nad krawędzią loggii. Elżbieta krzyknęła i wyciągnęła rękę, by go złapać, ale szal oderwał się i poleciał w dół jak ptak.
— Puść mnie! — warknęła Elżbieta na chłopaka, który wciąż ją trzymał. — Tam jest szal! Weronika mnie zabije! — zawołała z rozpaczą.
— Przepraszam, myślałem, iż chcesz skoczyć — powiedział przepraszająco.
— Skąd ci to przyszło do głowy? Tylko spojrzałam w dół. Nie chciałam skakać. — Elżbieta była coraz bardziej zirytowana.
— Chodź, znajdziemy twój szal. — Chłopak pociągnął ją z powrotem. Zeszli na piętro, gdzie była impreza. Dominika i jego towarzyszki już nie było. Ukłuło ją, iż choćby nie próbował jejWtedy Andrzej wziął ją za rękę i powiedział cicho: „Nie musisz już być sama, bo teraz masz mnie, a ja nigdy cię nie zawiodę.”