Młoda kobieta z własnym mieszkaniem marzy o wyjściu za mąż…
„No i kolejna za mąż poszła. O jednego szczęśliwego człowieka więcej. Życzę wam, żebyście dożyli razem złotych godów!” – powiedziała Halina Stanisławska, szefowa księgowości, najstarsza w zespole nie tylko stanowiskiem, ale i wiekiem, unosząc kieliszek z szampanem.
„A czemu tak skromnie? Niech dożyją diamentowych!” – dodała żywiołowa Aneta.
„Żeby tylko za mąż nie przepaść” – westchnęła smutno sprzątaczka, ciocia Basia, stojąca w drzwiach. – „Dziś się ożenił, a za rok już pijak. Oj, dziewczyny, czemu wam samym nie żyć?”
„Ciociu Basiu, lepiej już idź…” – odcięła się od niej zirytowana Aneta. – „Jeśli pani nie trafił się dobry mąż, to nie znaczy, iż i za mąż wychodzić nie warto. Naszej Elżbiecie się udało. I przystojny, i z samochodem, i perspektywiczny. Nie słuchaj nikogo, Ela, bądź szczęśliwa!” – Aneta uniosła kieliszek w geście toastu.
Ela wróciła z tygodniowego urlopu wziętego z okazji ślubu. Przyniosła cukierki i szampana, żeby uczcić z koleżankami z księgowości swoje zamążpójście. Uśmiechała się i promieniała jak wypolerowany samowar, ale trochę się też denerwowała. Oczywiście uprzedziła nowo poślubionego męża, iż spóźni się godzinę, bo musi „postawić” koleżankom. Ale minęły już trzy godziny, szampan dawno został wypity, biegły po nową porcję do sklepu, i zespół wyraźnie nie miał zamiaru się rozchodzić. Mąż wysyłał SMS-y, pytał, kiedy żona wróci, iż tęskni i może przyjechać po nią.
„Dobrze, dziewczyny, bawcie się. Ze stołu posprzątamy, a ja rano wam umyję” – powiedziała ciocia Basia.
„Idź do domu, ciociu, nie martw się, wszystko po sobie posprzątamy” – obiecała Halina Stanisławska. – „Dziewczyny, wypijmy po ostatniej. Czas do domów. Zostało tylko Magdę wydać za mąż, i będzie komplet.”
„No właśnie, Magda, czemu się tak zasiedziałaś? Sympatyczna jesteś, z mieszkaniem. Nikogo nie lubisz, czy księcia czekasz?” – podchwyciła już porządnie podchmielona Aneta.
„A co mieszkanie ma do rzeczy?” – spytała Magda.
„No jak? Ile ty masz lat? W twoim wieku ja już miałam dwójkę, a Piotrek chodził do szkoły. Bywało różnie z mężem. Parę razy byliśmy blisko rozwodu. Ale powiedziałam, skoro urodziłeś, to doprowadź dzieci do rozumu, a potem sobie wiaj. No i teraz mam go tu.” – Aneta pokazała pięść.
„Ludzie żenią się z dwóch powodów: z namiętności albo z przypadku. Namiętność gwałtownie mija, zaczynają się szare dni. O dzieciach już nie mówię. Z niewyspania rośnie nerwowość, kłótnie, i tak dalej. Patrzysz, a tu rozwód.
Jeśli mężczyzna jest porządny, zostawi mieszkanie żonie i dzieciom, a sam będzie się cieszył wolnością w wynajętym lub w akademiku. Ale krótko. Wszyscy znajomi żonaci, nie ma gdzie się podziać. Wtedy zaczyna się rozglądać, czy nie ma w pobliżu samotnej kobiety bez dzieci. Bo uciekł od swoich, żeby nie zajmować się cudzymi. A tu akurat jesteś ty – młoda, marząca o małżeństwie, i jeszcze z własnym M. Prawdziwy skarb. Więc dziwię się, iż jeszcze jesteś sama.”
„Jakoś dziwnie to u ciebie brzmi” – obraziła się Magda. – „Nadaję się tylko dla rozwodników i bezdomnych? W trzydzieści lat już nie mam szans na faceta bez alimentów, tak?”
„Nie słuchaj jej, Magda, jest pijana, plecie głupoty. Faceci teraz nie śpieszą się z zakładaniem rodziny. Robią kariery. Chociaż, trochę się zasiedziałaś” – westchnęła Halina Stanisławska. – „Nic, my to naprawimy.”
„Widzisz, a ja o czym mówię?” – podchwyciła Aneta. – „Porządni i samotni faceci znają swoją wartość, szukają młodszych i ładniejszych. A rozwodnicy nie są tak wybredni. Dla nich ważne, żeby człowiek był dobry i miał mieszkanie. Nie chcą przecież całe życie wynajmować pokój albo mieszkać z mamą.”
„Każdy ma swoją drogę. Jednym pisane jest wcześnie wyjść za mąż, innym późno znaleźć szczęście. Nic nie szkodzi. Moja znajoma ma syna. Ma już trzydzieści sześć lat, nieżonaty, o ile wiem. Mądry, wykształcony, dobrze zarabia, ale z kobietami mu nie po drodze” – powiedziała Halina Stanisławska.
„Co, chory czy pijak, skoro nikomu nie pasuje? Trzeba jeszcze sprawdzić jego orientację, bo nagle okaże się…” – Aneta zauważyła ostrzegawcze spojrzenie Haliny. – „No co? Moja koleżanka…”
„Aneta, koniec! Masz język jak młyńskie koło. Brzydko słuchać. W życiu różnie bywa. A pomyśl, Magdusiu. Chłopak jest dobry. Dawno chciałam was poznać.”
„Po co w ogóle ten temat wyciągnęłyście? Nie wierzę w takie umówione randki. Nawzajem się nachwalicie, a potem okazuje się zupełnie inaczej. Jakoś sobie poradzę.”
„Właśnie – *jakoś*. Gdzie ty się poznasz? W pracy same kobiety, po klubach nie chodzisz. jeżeli się nie spodobacie, to nic, nikt was przecież nie zmusza. Poza tym on ma mieszkanie. Spróbować można? A nuż ci się spodoba?” – nie ustępowała Halina. – „Dziewczyny, zalegaliśmy, mężowie nas nie wpuszczą.”
Koleżanki gwałtownie posprzątały po uczcie i rozeszły się.
„Nie odmawiaj przed czasem” – powiedziała Halina Stanisławska, idąc z Magdą na przystanek. – „Nie bez powodu zaczęłam tę rozmowę. W sobotę mąż obchodzi urodziny. Zaprosiłam przyjaciółkę i jej syna. Ty też przyjdź. Przyjrzycie się sobie, może się uda. Zobaczymy.”
Przez dwa dni do soboty Magda była pełna wątpliwości. Plan jej się nie podobał, mało prawdopodobne, żeby coś wyszło. Ale i tak wybierała strój, odświeżyła manicure.
„Ile razy obiecywałam sobie dietę? W dwa dni się nie odchudzę” – martwiła się przed lustrem. – „Kto mnie pokocha, skoro ja sama siebie nie lubię? Bzdura. Nie pójdę nigdzie” – westchnęła i odeszła od lustra.
W sobotę rano umyła włosy, ułożyła je, zrobiła makijaż, wybrała sukienkę. A prezentPo pół roku pełnego wzlotów i upadków związku, Magda i Paweł stanęli na ślubnym kobiercu, a ciocia Basia, mimo swojego wiecznego marudzenia, pierwsza wzniósła toast za ich wspólną przyszłość.