„Minęły dwa lata bez słowa od córki: Zniknęła z mojego życia, a ja niedługo kończę 70 lat…”

newsempire24.com 8 godzin temu

Minęły dwa lata. Od tamtej pory moja córka nie napisała ani słowa. Wykreśliła mnie ze swojego życia. A ja niedługo skończę siedemdziesiąt lat…

Moja sąsiadka, Wanda Kazimierzówna, jest znana w całej okolicy. Ma sześć przyczyniet, mieszka sama. Czasem zaglądam do niej z jakimś ciastkiem do herbaty – tak po prostu, sąsiedzko. To dobra, kulturalna kobieta, zawsze uśmiechnięta, lubi opowiadać o podróżach, które odbyła ze zmarłym mężem. O rodzinie jednak mówi rzadko. Dopiero przed ostatnimi świętami, gdy jak zwykle wpadłam z małym upominkiem, niespodziewanie postanowiła się otworzyć. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem historię, od której do dziś ściska mi się serce.

Gdy wszedłem do mieszkania, Wanda nie była w najlepszym nastroju. zwykle pełna życia, tego wieczoru siedziała cicho, wpatrzona w jeden punkt. Nie wypytywałem, po prostu zaparzyłem herbatę, postawiłem pierniczki i usiadłem obok w milczeniu. Długo nie mówiła nic, jakby walczyła sama ze sobą. W końcu westchnęła ciężko:
— Minęły dwa lata… Od tamtej pory ani jednego telefonu. Żadnej kartki, żadnej wiadomości. Próbowałam dodzwonić się – numer już nie istnieje. Jej adresu choćby nie znam…

Na chwilę zamilkła. Zdawało się, iż przed jej oczami przewinęły się lata, całe dekarta. Nagle, jakby pękła jakaś zapora, zaczęła mówić.

— Mieliśmy szczęśliwą rodzinę. Z Witoldem wzięliśmy ślub młodo, ale z dziećmi się nie spieszyliśmy – najpierw chcieliśmy żyć dla siebie. Jego praca pozwalała nam często podróżować. Byliśmy zgodni, dużo się śmialiśmy, kochaliśmy nasz dom, który urządzaliśmy razem. Własnymi rękami zbudował nam gniazdo – przestronne trzy pokoje w centrum Wrocławia. Spełnienie jego marzeń…

Gdy urodziła się nasza córka, Kinga, Witold jakby odżył. Nosił ją na rękach, czytał bajki, każdą wolną chwilę spędzał z nią. Patrzyłam na nich i myślałam, iż jestem najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Ale dziesięć lat temu Witold odszedł. Długo chorował, walczyliśmy do końca, wydaliśmy wszystko, co mieliśmy. A potem… cisza. Pustka. I uczucie, jakby ktoś wydarł mi kawałek serca.

Po śmierci ojca Kinga zaczęła się oddalać. Wynajęła mieszkanie, chciała żyć osobno. Nie protestowałem – dorosła, niech układa sobie życie. Odwiedzała mnie, rozmawialiśmy, wszystko było w porządku. Ale dwa lata temu przyszła i oznajmiła prosto z mostu, iż bierze kredyt hipoteczny i chce kupić własne mieszkanie.

Westchnąłem i wytłumaczyłem: nie mogę jej pomóc. Z oszczędności, które zbieraliśmy z Witoldem, prawie nic nie zostało – wszystko poszło na leczenie. Moja emerytura ledwo starcza na rachunki i lekarstwa. Wtedy zaproponowała… sprzedaż mojego mieszkania. Mówiła, iż kupimy mi kawalerkę na obrzeżach, a reszta pieniędzy pójdzie na jej wkład własny.

Nie mogłem się zgodzić. To nie kwestia pieniędzy – to pamięć. Te ściany, każdy kąt – Witold robił to własnymi rękami. Tu przeszło całe moje szczęście, całe życie. Jak mogę to wszystko oddać? Krzyczała, iż ojciec robił to dla niej, iż i tak mieszkanie kiedyś do niej przejdzie, iż jestem egoistą. Próbowałem wytłumaczyć, iż chciałbym, żeby kiedyś po prostu tu przyszła i nas wspomniała… Ale nie słyszała.

Tamtego dnia zatrzasnęła drzwi i wyszła. Od tamtej pory – cisza. Ani telefonu, ani wizyty, choćby w święta. Później przypadkiem dowiedziałem się od wspólnej znajomej, iż wzięła tę hipotekę i teraz haruje na dwóch etatach – wieckie zmęczenie, nieustanny wyścig. Nie ma rodziny, nie ma dzieci. choćby przyjaciółka mówi, iż nie widziała jej od pół roku.

A ja… ja po prostu czekam. Codziennie patrzę na telefon, czekając na dzwonek. Ale nie dzwoni. I już nie mogę się dodzwonić – chyba zmieniła numer. Pewnie nie chce mnie widzieć. Nie chce słuchać. Myśli, iż ją zdradziłem, nie ustępując wtedy. Ale ja już prawie siedemdziesięcioletni. Nie wiem, jak długo jeszcze pociągnę w tym mieszkaniu, ile wieczorów spędzę przy oknie w nadziei. I nie wiem, czym tak ją zraniłem…

Dziś już wiem, iż czasem najgłębsze rany zadają nie obcy, ale ci, których kochamy najbardziej. I iż czasem miłość nie wystarczy, by przyczynić się do szczęścia tych, dla których chcielibyśmy je zrobić za wszelką cenę.

Idź do oryginalnego materiału