Miłość zaskoczyła niespodziewanie, ale coś poszło nie tak

newsempire24.com 1 tydzień temu

Miłość przyszła niespodziewanie, ale coś poszło nie tak

Pewnego wieczoru Weronika wracała z pracy, jak zwykle przez mały skwer, gdy nagle z krzaków wyskoczył przed nią malutki szczeniak. Był pulchny i okrągły jak pączek.

— Ojej, skąd ty się wziąłeś, ty śliczności? — zdziwiła się, pochylając nad nim.

Szczeniak piszczał, merdał malutkim ogonkiem i wtulał pyszczek w jej trampki. Wzięła go na ręce, a on patrzył na nią tak oddanie i smutno, iż nie mogła go tam zostawić.

Wróciła ze szczeniakiem do domu, otworzyła mieszkanie i postawiła go na podłodze. Malec natychmiast zaczął eksplorować nowe miejsce.

— No i co ja z tobą zrobię? Nie mam przecież doświadczenia w opiece nad psami… Ojej, trzeba ci jeszcze wymyślić imię. — Zastanawiała się, jak go nazwać, nie wiedząc nawet, jakiej jest rasy i czy wyrośnie na dużego psa. Tymczasem szczeniak badał mieszkanie. Spojrzała, gdzie się podział, ale nie mogła go od razu znaleźć.

— Hej, gdzieś się schowałeś? Hej, Kuba! — zawołała, a wtedy wyłonił się spod szafki, na której stał telewizor. — O, więc jesteś Kuba! Odpowiedziałeś na imię, no to będziesz naszym Kubą-Kubusiem, a jak urośniesz, to Kubcio.

Szczeniak był głodny i skomlał. Weronika poszła do kuchni, a on za nią. Otworzyła lodówkę, ale nie znalazła nic odpowiedniego dla psa.

— Trzeba chociaż kupić mleka — pomyślała. — A najlepiej zajrzeć do sklepu zoologicznego, jest naprzeciwko, doradzą.

— Dobrze, Kubuś, idę do sklepu, jesteś głodny, zaraz wrócę, czekaj — pomachała mu ręką i wyszła, starannie zamykając drzwi. Szczeniak też chciał wyjść.

W sklepie zoologicznym Weronika zwróciła się do sprzedawcy, opisując swoją sytuację.

— Nie mam pojęcia, czym go karmić, a już wzięłam na siebie tę odpowiedzialność.

— Nic strasznego, dasz radę. Zaraz wszystko ci wyjaśnimy, a internet też będzie pomocny.

W drodze powrotnej niosła w rękach torby z karmą dla szczeniąt. Z dnia na dzień malec rósł, a Weronika uczyła się coraz więcej o opiece nad psami. choćby wyprowadzała go na smyczy, bo bała się, iż ucieknie.

— Kubuś, nie wolno! Kubuś, fe! — wydawała komendy.

Najbardziej martwiła się jednak, gdy była w pracy:

— Co tym razem Kubuś może zniszczyć? Co przegryzie?

Kubuś wyrósł na dużego Kubcia. Nie był ogromny, ale spory, okazał się mieszańcem o brązowej, gładkiej sierści. Sąsiadka Bronisława, która miała rasową owczarka i znała się na psach, powiedziała:

— Weronika, to chyba mieszaniec labradora z czymś, ale wygląda jak labrador.

— No i dobrze, jaki jest, taki jest — odpowiedziała Weronika i uśmiechnęła się. — To nie ja go wybrałam, on wybrał mnie.

Minął rok, a ona wciąż nazywała go Kubusiem, chyba iż była surowa — wtedy Kubcio. Był posłuszny, wykonywał wszystkie polecenia. Rankiem i wieczorem z dumą “wyprowadzał” swoją panią — zawsze mówiła, iż to on ją wyprowadza, a nie ona jego.

— Kubciu, przez ciebie choćby w weekendy nie mogę się wyspać. Budzisz mnie jak budzik. Ech, ty, mój żywy budziku — głaskała go po głowie i grzbiecie.

Za to Kubcio uwielbiał weekendy. Wychodzili wtedy na długie spacery do skweru, nad jezioro, gdzie było wybieg dla psów. Tam szalał. Wracał do domu powoli, z językiem na wierzchu. Był wiernym przyjacielem, pocieszał ją w smutku, a ona jego. Weronika nie wyobrażała już sobie życia bez niego.

Zanim Kubuś znalazł ją w skwerze, rozstała się z chłopakiem, Dominikiem. Mieszkali razem w jej mieszkaniu prawie rok, ale wciąż się kłócili. Nie potrafiła go zmusić do porządku. Gdy wracał z pracy, rzucał buty byle gdzie, kurtkę na komodę, nigdy na wieszak. Początkowo sprzątała za nim, ale w końcu zwróciła mu uwagę.

— Dominik, w przedpokoju jest miejsce na twoje rzeczy. Proszę, kurtka na wieszak, buty na półkę. Nie jestem twoją sprzątaczką.

— Po co sprzątać? Rano i tak je założę — odpowiedział.

Nigdy nie spotkała takiego bałaganiarza. Gdy mył zęby, pasta była wszędzie — w umywalce, na lustrze, choćby na podłodze. Ręcznik nigdy nie wracał na miejsce. Naczynia zostawiał na stole. Próbowała go wychować, ale nic nie dało. Ostatecznie wyrzuciła go, bo reagował agresją na jej uwagi. Do tego był chorobliwie zazdrosny, kontrolował ją, wypytywał, gdzie była, kto dzwonił.

Trzypokojowe mieszkanie w centrum Wrocławia odziedziczyła po babci, która ciężko zachorowała i rodzice zabrali ją do siebie. Dom dostał jeszcze dziadek Tadeusz, chirurg, ale też nie żył długo — serce nie wytrzymało.

Pracowała w biurze niedaleko domu, więc cieszyła się, iż nie musi daleko dojeżdżać, bo w domu czekał Kubcio. Zawsze siedział przy drzwiach, cierpliwie czekając. Zakładała mu smycz i szli na spacer. Karmę i zakupy starała się załatwić w przerwie obiadowej, by pies nie czekał zbyt długo.

W jej życiu pojawił się Bartosz, gdy wcale nie chciała nowego związku. Ale, jak to mówią: miłość przychodzi niespodziewanie, i jej serce odtajało.

Romans z Bartoszem rozkręcił się szybko. Weronika miała dwadzieścia sześć lat, on trzydzieści. Zakochała się i poczuła się niesamowicie szczęśliwa.

— Czy to możliwe? — pytała sama siebie. — Bez kłótni, bez przesłuchań, wszystko takie proste i lekkie.

Bartosz nigdy nie robił scen, mówił mało, konkretnie, robił niespodzianki. Po pewnym czasie wzięli ślub. Był jednak jeden problem — jego stosunek do Kubcia.

Po ślubie pojawiło się pytanie, gdzie mieszkać. Wtedy po raz pierwszy się pokłócili. Jej mieszkanie było w centrum, a gdyby je wynajęła, mogłaby nie pracować. Jego było przeciętne, ale po remoncie byłoby w porządku.

— Zróbmy remont u ciebie i się przeprowadźmy — zaproponowała, ale on się uparł.

— Tylko bez psa. Nie znoszę zwierząt, a twojego Kubcia też.

Nie rozumiała, jak można nie lubić zwierząt. Kubcio

Idź do oryginalnego materiału