*Wnuczka*
Kasia zasnęła dopiero nad ranem. Gdy otworzyła oczy, pokój zalewało światło słoneczne, a przy łóżku stał Marek i się uśmiechał.
– Całą noc na ciebie czekałam. Gdzie byłeś?
– Moja mała, widzisz, iż nic mi się nie stało. Ubieraj się, pójdziemy gdzieś na śniadanie – powiedział Marek.
Na dworze było ciepło jak latem.
– Loda chcesz? – Nie czekając na odpowiedź, Marek podszedł do budki i kupił ulubione Kasi lody śmietankowe w wafelku.
– Jesteś w dobrym humorze. Wygrałeś w karty? – spytała Kasia, zlizując wierzch lodów.
– Nie zgadłaś. Mam pewien pomysł. I do jego realizacji potrzebna mi twoja pomoc.
– Ale nigdy mnie nie brałeś ze sobą. Co mam robić?
– Nic. Po prostu musisz być przy mnie. Ale jeżeli nie chcesz, poradzę sobie sam.
– Nie, idę z tobą – gwałtownie zgodziła się Kasia.
– Wiedziałem, iż się zgodzisz. Możesz już wybierać białą sukienkę – powiedział Marek z pobłażliwym uśmiechem.
– Naprawdę? Robisz mi oświadczyny? – ucieszyła się dziewczyna, zapominając choćby o lodach w ręce.
Żadnej kobiecie Marek nie pozwalał choćby wspominać o małżeństwie. Ale Kasia była inna. Stała się jego talizmanem, przynosiła szczęście. Rok temu wyrwał ją z rąk trzech chuliganów.
Kasia mieszkała z matką w małym miasteczku. Po odejściu ojca matka zaczęła pić. Zrobiło się jeszcze gorzej, gdy przyprowadziła do domu mężczyznę i oznajmiła, iż będzie z nimi mieszkać. Współlokator z nieukrywanym zainteresowaniem spoglądał na Kasię, aż w końcu pewnego wieczoru spróbował zaprowadzić ją do łóżka. Dziewczyna uciekła, wsiadła do pociągu i dotarła do wielkiego miasta.
Bez pieniędzy, bez rodziny. Co teraz? Gdzie iść? Jej zagubiony wygląd zwrócił uwagę grupy chłopaków, którzy kręcili się po dworcu w poszukiwaniu łatwego zarobku. Wszystko mogło się dla Kasi skończyć tragicznie, ale na jej krzyk przybiegł Marek i odbił ją z rąk napastników. Od tamtej pory byli razem.
Kasia zakochała się w Marku. Wysoki, wysportowany, elegancko ubrany, przystojny i uśmiechnięty – samym wyglądem wzbudzał zaufanie. Z nim czuła się bezpiecznie, choć Marek nie ukrywał, iż zajmuje się nie do końca uczciwymi interesami. Ale jej w nie nigdy nie mieszał.
Usiedli na ławce nad Wisłą. Lody gwałtownie topiły się na słońcu, wafelek nasiąkł, słodka woda spływała po dłoni i kapnęła na rąbek sukienki.
– Cholera! – Kasia zerwała się z ławki, odsuwając rękę z lodami, by nie ubrudzić się bardziej.
– Po prostu je wyrzuć – leniwie mrużąc oczy w słońcu, jak syty kot, rzekł Marek.
Kasia rzuciła rozmokły wafelek do kosza, zlizała resztki lodów z ręki. *Jaka ona jeszcze dziecinna* – pomyślał Marek z czułością.
– Sprawa jest korzystna, ale trzeba wszystko dokładnie przemyśleć. Nie można się pomylić. Facetowi z narzeczoną uwierzą szybciej niż samotnemu.
– Z narzeczoną? – powtórzyła Kasia, siadając z powrotem.
– No, przecież ty nią jesteś. – Marek objął ją za ramiona, a ona przytuliła się do niego.
– Wczoraj przypadkiem dowiedziałem się o pewnej staruszce. Nie ma nikogo. Mąż dawno umarł, a jedyny syn zginął kilka lat temu na misji. Ciągle o tym zapomina i wieczorami czeka na niego z pracy. Na palcu nosi pierścień, nigdy go nie zdejmuje. Sądzę, iż takich skarbów ma więcej. Mąż był ważnym człowiekiem.
– Chcesz ukraść jej klejnoty? – domyśliła się Kasia.
– Nie, nie chcę hałasu. Sama nam je odda. Zgłosimy się do niej jako wnuk z narzeczoną. Łapiesz? Twoim zadaniem jest sprawić, by miała ochotę podarować ci na ślub swoje błyskotki.
Marek miał swoje zasady. Kasi zrobiło się szkoda staruszki. Jedno to oszukiwać bogatych urzędników i ich żony, a co innego – samotną, ufną kobietę. Kasia zamyśliła się.
– Kup skromną sukienkę, w której na pewno się jej spodobasz – nie zauważając jej zadumy, powiedział Marek.
– A jeżeli się zorientuje? Nie pozna w tobie wnuka? Chyba nie jesteś podobny do jej syna.
– Słabo pamięta, a i dawno go nie widziała.
Dwa dni później Marek z Kasią stali przed żelaznymi drzwiami na trzecim piętrze starej kamienicy. Marek ostatni raz spojrzał na Kasię krytycznym wzrokiem i był zadowolony z jej skromnego wyglądu. Sam, jak zawsze, był wysportowany, elegancki i czarujący.
– Mniej mów, dobrze?
Kasia skinęła głową.
Marek nacisnął dzwonek. Za drzwiami rozległy się szurające kroki, zaskoczył zamek. Kasia spodziewała się zobaczyć staruszkę, ale przed nią stała niska, starsza kobieta w staromodnej sukni z białym koronkowym kołnierzykiem. Puszyste siwe włosy spięte były z tyłu grzebieniem z czarną kokardą.
– Kogo państwo szukają? – spytała, mrużąc oczy.
– Panią, jeżeli to pani Anna Kowalska. Może to zabrzmi dziwnie, ale jestem pani wnukiem – powiedział Marek poważnie.
– Nie rozumiem… – Kobieta zamrugała zdezorientowana. – Mój syn nigdy nie był żonaty. Młodzieńcze, coś się pan pomylił.
– Możemy wejść? – Marek uśmiechnął się jednym ze swoich czarujących uśmiechów.
– Tak, oczywiście. – Anna Kowalska ustąpiła, wpuszczając gości.
– No, witam. Taka właśnie panią sobie wyobrażałem. Mogę? – Marek wszedł do pokoju, zatrzymał się przed powiększonym zdjęciem młodego mężczyzny w mundurze na ścianie.
– Mama ma inne zdjęcie, jeszcze z czasów, gdy był kadetem. – Marek odwrócił się do Anny Kowalskiej.
– przez cały czas nie bardzo rozumiem… – wyszeptała słabym głosem.
– Jestem z Kielc. Syn pani tam studiował, prawda? Mama poznała go na kilka miesięcy przed końcem szkoły. Gdy wyjechał, zrozumiała, iż jest w ciąży. Nie pisał, nie dzwonił, nie wiedziała, jak mu powiedzieć. Mama nigdy nie mówiła mi o ojcu, myślała, iż ją porzucił. A niedawno wszystko wyznała. Odnalazłem panią, dowKasia spojrzała na Marka, który już zacierał ręce w przedpokoju, po czym odwróciła się do Anny Kowalskiej i cicho powiedziała: „Proszę zadzwonić na policję”.