„Aż po horyzont”: jak odważny wiejski chłopak zdobył serce miejskiej piękności
Michał wrócił do domu, do małej wioski pod Poznaniem, po długiej służbie wojskowej. Ciepły letni wieczór otulał znajome krajobrazy, a każda ścieżka przywoływała wspomnienia. Właśnie wtedy przyjechała Kinga – ta sama, w której Michał był szaleńczo zakochany od nastoletnich lat. Przyjechała na weekend, odwiedzić rodzinę i spędzić kilka niezapomnianych dni w sielskiej atmosferze.
Spotkali się przy starej, rzeźbionej furtce. Uściski, długie spojrzenia, ciche wyznania – wszystko to ogarnęło ich serca ciepłem. Miejscowi, którzy od dawna obserwowali ich młodzieńczą miłość, szeptali między sobą: „Michał i Kinga – to dopiero para!” Wszyscy widzieli, jak Michał, wysoki i jasnowłosy, patrzył z zachwytem na piękną Kingę, studentkę z wielkimi, czarnymi oczami i promiennym uśmiechem.
Ale następnego wieczoru, gdy Kinga szykowała się do powrotu do miasta, atmosfera nagle się zmieniła. Pod bramą jej domku zatrzymał się samochód, z którego dobiegały głośne klaksony. Wysiadł z niego młody mężczyzna, którego wszyscy znali jako Krzysia – jego gwałtowne słowa i nalegania gwałtownie przerodziły się w burzę emocji.
– Przecież i tak wracasz do miasta – próbował się usprawiedliwić, wyciągając rękę – więc po co się męczyć? Przyjechałem cię podwieźć…
Kinga stanęła sztywno, zaciskając usta z irytacją, i powiedziała stanowczo:
– Prosiłam cię, Krzysiu, żebyś tu nie przyjeżdżał! Dam sobie radę sama!
Głos jej drżał, ale Krzysio nie zamierzał odpuścić. Wszystko widziała sąsiadka Grażyna, a choćby Michał, który stał z boku, pogrążony w myślach. Na chwilę odszedł, by zebrać myśli, a po chwili wrócił, wskakując na swój stary motocykl, z wytartą farbą i śladami długich podróży.
Kinga, zauważywszy go, gwałtownie zarzuciła torbę na ramię, włożyła kask i wskoczyła za niego. Wtedy Krzyś, który przyjechał z Poznania, uderzył w kierownicę i z przekąsem rzucił:
– No teraz wiem, dlaczego jesteś taka uparta…
Michał tylko mocniej objął Kingę i odpalili razem, sunąc po wiejskiej drodze, oświetlonej złotym zachodem słońca. Każdy kilometr był dla nich symbolem wspólnego pokonywania trudności.
Mijali zadbane pola i drewniane chaty, aż w końcu Michał, z marzycielskim uśmiechem, szepnął:
– Wiesz, Kinguś, chciałbym z tobą iść tą drogą aż po horyzont. Żeby nigdy się nie kończyła… Przejdę ją całą, bylebyś była przy mnie.
Kinga rozpromieniła się, jej oczy błyszczały:
– Naprawdę? Aż po sam koniec świata?
– Tak właśnie – odparł, delikatnie ściskając jej dłoń. – Bez ciebie nie ma przyszłości, moja droga.
I tak trwała ich miłość przez lata. Wieś pozostawała taka sama – każdego ranka i wieczora spotykali się, dzieląc marzeniami i małymi radościami. Czasem Kinga wyjeżdżała na studia, a Michał zostawał, ale odległość nie mogła ich rozdzielić, bo każdy powrót był pełen ciepła i nadziei.
Pewnego dnia, gdy Kinga wróciła po obronie dyplomu, zobaczyła, iż Michał pozostało pewniejszy siebie, a w jego oczach była twarda determinacja. Siedzieli razem w altance przy jego domu, rozmawiając o przyszłości, snując plany wśród szeptów i obietnic.
Miejscowi przyzwyczaili się widzieć ich razem. choćby sąsiadka Grażyna, zawsze troskliwa i mądra, mawiała, iż ich miłość to dowód na to, iż choćby na wsi może rozkwitnąć prawdziwe uczucie, które rozświetla choćby najciemniejsze chwile.
Nad wsią zapadła noc, a gwiazdy zdawały się być świadkami ich marzeń. Wtedy Michał cicho powiedział:
– Kinga, chcę, żebyśmy zawsze byli razem. Moje serce należy do ciebie i marzę, by nasz dom był miejscem pełnym miłości.
Kinga uśmiechnęła się ciepło i, patrząc mu w oczy, odparła:
– To marzmy razem. Naprzód – aż po horyzont. Wierzę, iż nasza miłość wszystko przetrwa.
I tak, pod rozgwieżdżonym niebem, stali się jednością, zostawiając za sobą dawne wątpliwości, a przed sobą mając nowy świt, pełen nadziei. Ich życie toczyło się dalej, wypełnione chwilami, gdy choćby najdalsza droga wydawała się krótka, jeżeli przemierzało się ją we dwoje.