Witek zakochał się. Do utraty tchu. Gdy pierwsze duszne uderzenie serca sparaliżowało go na widok tej kobiety, uznał, iż to chwilowa słabość, która minie, gdy zaspokoi pragnienie.
Lecz po pierwszym zbliżeniu żar eksplodował w nim niczym bomba atomowa, niszcząc wszystko wokół poza tą jedną potrzebą.
Problem w tym, iż Witek był szczęśliwie żonaty i wychowywał dwójkę upragnionych dzieci: córeczkę Zosię i synka Stasia.
Kłamać nie potrafił i nie chciał. Obiekt pożądania groziła, iż odejdzie, jeżeli nie porzuci rodziny.
W półomdleniu otwierał drzwi rodzinnego domu, gdzie spędził dziesięć lat w cieple śmiechu i wspólnych poranków. Musiał powiedzieć żonie to okropne zdanie, spakować walizkę, przytulić dzieci… i pobiec za gwiazdą przewodnią.
Przez dni szykował się na koszmar. Wyobrażał sobie zrozpaczoną Kalinę: krzyki, łzy, przekleństwa, błagania. Ćwiczył reakcje. Wszedł do mieszkania.
Kalina siedziała w fotelu w jedwabnym szlafroku, z cienkim papierosem, gawędząc przez telefon. „Jaka piękna, swojska” — przemknęło mu przez głowę. Rzucił się jednak do szaf, hucząc walizą, trzaskając szufladami. Żona wciąż chichotała z przyjaciółką. Wreszcie, ubrany w płaszcz i czapkę, stanął przed nią:
— Tak wyszło, kochanie… pokochałem inną… to silniejsze ode mnie… zrozum… — bełkotał blady Witek. Kalina dalej plotkowała, ignorując tragedię.
— Odchodzę! Nic nie rozumiesz?! — wrzasnął, oblewając się zimnym potem.
— Rozumiem — odparła wesoło. — Gosia, mój właśnie odchodzi do jakiejś lali. Zaraz wracam — szepnęła do słuchawki. — Pa, skarbie — cmoknęła go w policzek, zatrzaskując drzwi.
Witek stał na korytarzu, nasłuchując. Żona dyskutowała o dzieciach, sukience na imieniny, serialu, aferze rządowej… o wszystkim, tylko nie o nim.
Zostawił walizkę pod drzwiami, wyszedł na mróz i zadzwonił do kochanki.
— No i co, królewiczu?! — warknęła ochrypłym głosem. — Już jesteś mój? Czekam!
— Nie czekaj — rzucił szorstko. — Nie kocham cię. Kocham żonę.
Zapalił dziesiątego papierosa, nie wiedząc, jak wrócić do domu.
— Zrobiłam wszystko, jak kazaliście! — krzyczała Kalina do psychologa. — A on i tak wyszedł!
— Umyj twarz, uśmiechnij się — purrowała specjalistka. — Wróci za chwilę…