Warszawa, Polska. Bogacz zaprosił sprzątaczkę na swoją galę, by ją upokorzyć. Gdy jednak wkroczyła jak prawdziwa diva, zrozumiał, iż popełnił największy błąd swojego życia.
Katarzyna klęczała na zimnym marmurze, polerując podłogę z precyzją, gdy usłyszała znajomy dźwięk elegancki stukot obcasów sekretarki Bogusława Kowalskiego. Była dopiero siódma rano, a ona już od dwóch godzin pracowała, jak każdego dnia od trzech lat. W pałacu Kowalskiego, gdzie luksus wisiał choćby na klamkach, wszystko musiało lśnić. Czterdzieści dwa pokoje, długie korytarze, ogromne okna z widokiem na Warszawę wszystko musiało być nienaganne dla ciągłych wizyt biznesowych wielkiego Bogusława.
Gdy schodziła ze schodów, zobaczyła go, jak przed lustrem poprawia krawat Hermèsa, z telefonem przy uchu, mówiąc o kwotach, które dla niej były tylko mglistymi liczbami.
Bogusław, czterdziestopięcioletni król nieruchomości, budował wieżowce jak z kart. Jego nazwisko otwierało drzwi, budziło szacunek i strach. Wszyscy wiedzieli, kim jest, a on lubił, by o tym pamiętali.
Wszystko musi być gotowe na czwartek rzucił, choćby na nią nie patrząc. Gala musi być idealna. Dokładnie dwustu gości, ani jednego mniej, ani więcej.
Katarzyna nie podniosła wzroku. przez cały czas skupiała się na uporczywej plamie przy stole w jadalni. Pewnie wylano na nią drogie wino podczas jakiejś kolacji biznesowej. Nauczyła się być niewidzialna, częścią mebli, żyć w ciszy. Tak było bezpieczniej.
Wynajmijcie więcej kelnerów powiedział nagle, stojąc w progu salonu i obserwując ją jak obraz, którego nie rozumie. Jego wzrok wbił się w nią. Katarzyna poczuła, jakby zdzierał z niej skórę. Z bólem w kolanach i spierzchniętych dłoniach wstała powoli, otarła je o swój codzienny, niebieski fartuch.
Wtedy jego głos przeciął powietrze.
Dzień dobry, Katarzyna. Musimy porozmawiać.
Skinęła głową, serce już niespokojne, i zaczęła chować środki czystości. On podszedł do marmurowego kominka, patrząc na wiszący nad nim obraz jakiegoś europejskiego artysty, którego nazwiska Katarzyna nigdy nie próbowała zapamiętać.
W czwartek odbędzie się coroczna gala powiedział, nie odwracając się. Jak zwykle zajmiesz się sprzątaniem przed przybyciem gości.
Tak, proszę pana odparła, starając się zachować spokój.
Lecz wtedy zmienił ton.
Tym razem będzie inaczej. Tym razem nie tylko posprzątasz. Weźmiesz udział.
Katarzyna poczuła, jak ściska ją żołądek.
Wezmę udział? Jak?
Bogusław odwrócił się, uśmiechając się krzywo.
Ubierzesz się odpowiednio i przyjdziesz na galę. Zjesz kolację przy głównym stole. Będziesz rozmawiać z moimi gośćmi. Będziesz udawać, iż jesteś jedną z nas.
Od razu wiedziała, iż to pułapka. Bogusław nie był miły. Nigdy nie robił nic bez powodu, a jego uprzejmość smakowała jak trucizna.
Mogę spytać, dlaczego?
Bo chcę, żebyś zrozumiała swoje miejsce w świecie.
Chłód jego głosu potwierdził wszystko. To nie było zaproszenie to wyrok. Chciał, by poczuła się nie na miejscu, śmieszna, gorsza. Potem upokorzyć ją przed wszystkimi.
Rozumiem powiedziała stanowczo, choć serce waliło jej jak bęben.
Świetnie. Załatwię ci odpowiednią suknię. Nic drogie, oczywiście. Nie chcę się wstydzić przed gośćmi dodał, a potem, z jeszcze okrutniejszym uśmiechem: I nie martw się, jeżeli nie wiesz, jak się zachować. Jestem pewien, iż wszyscy doskonale zrozumieją, skąd pochodzisz.
Słowo pochodzenie wypłynęło z jego ust z pogardą, która sprawiła, iż poczuła się, jakby na nią splunął. Jakby była zwierzęciem, które zamierzał nauczyć sztuczek.
Katarzyna przygryzła wargę. Nie da mu satysfakcji widzenia jej złamanej.
Możesz iść. I pamiętaj czwartek, ósma wieczorem, ani minuty później.
Odszedł, zostawiając ją samą w tym ogromnym salonie, otoczoną luksusem, który do niej nie należał. Łzy napłynęły do oczu, ale nie pozwoliła im płynąć. Płacz nic by nie zmienił.
Bogusław Kowalski myślał, iż ją zna. Myślał, iż Katarzyna Nowak to tylko zdesperowana sprzątaczka, która trzy lata temu zapukała do jego drzwi, błagając o pracę. Ale nie miał pojęcia, kogo naprawdę zatrudnił.
Tego samego popołudnia, układając książki w prywatnej bibliotece, Katarzyna znalazła coś, co zmieniło wszystko.
Było to zwykłe zdjęcie między stronami albumu o sztuce współczesnej. Zdjęcie, które zamroziło jej krew.
To była ona. W różowej sukni Valentino, uśmiechnięta na gali charytatywnej, otoczona biznesmenami, politykami, celebrytami. W podpisie stało jasno:
**Katarzyna Zielińska, dziedziczka imperium tekstylnego Zielińskich, jedna z najbardziej eleganckich kobiet polskiej elity.**
Jej palce zadrżały. Zamknęła oczy, przypominając sobie błyski fleszy, śmiechy, powitania. Przypomniała sobie, jak to jest chodzić wśród elity i czuć, iż świat należy do niej.
A potem przypomniała sobie, jak w jedną noc wszystko się zawaliło.
Jej ojciec stracił wszystko w katastrofalnych inwestycjach. W pół roku rodzina Zielińskich spadła ze szczytu w otchłań. Jej ojciec zmarł na zawał, gdy wierzyciele zabrali ostatni grosz. Matka nie wytrzymała smutku. Zmarła dwa miesiące później.
Katarzyna miała wtedy zaledwie dwadzieścia sześć lat. Straciła wszystko: rodzinę, majątek, nazwisko, głos w świecie. Ci, którzy ją otaczali, zniknęli równie szybko, jak się pojawili, gdy była w bogactwie.
Odkryła, iż świat biznesu nie wybacza. Upadek oznaczał zniknięcie.
I tak trzy lata temu stanęła przed drzwiami Kowalskich z fałszywym nazwiskiem i szczerą prośbą: Jakąkolwiek pracę, cokolwiek.
Bogusław zatrudnił ją do sprzątania, a ona zgodziła się, bo chciała przeżyć.
Ale teraz, z tym zdjęciem w dłoni, wiedział