**Dziennik osobisty**
Tego ranka postanowiłem wyjść bez kierowcy i bez garnituru. Założyłem starą czapkę, ciemne okulary i zwykłą koszulkę. Nie chciałem przyciągać uwagi. Jestem właścicielem jednej z największych sieci supermarketów w Polsce, ale tego dnia chciałem coś sprawdzić. Otrzymałem zbyt wiele anonimowych skarg na maltretowanie pracowników w jednym z oddziałów. Wziąłem czerwony wózek i z neutralnym wyrazem twarzy wszedłem do środka jak zwykły klient.
Nikt mnie nie rozpoznał, ale to, co zobaczyłem w kolejce, było gorsze, niż się spodziewałem. Młoda kasjerka, może 23-letnia, miała zaczerwienione oczy. Jej dłonie drżały, gdy skanowała produkty. Zauważyłem, jak próbuje się uśmiechać do klientów, ale coś w jej spojrzeniu mówiło, iż w środku jest złamana. Właśnie wtedy podszedł do niej kierownik mężczyzna w garniturze, z aroganckim tonem i zaczął na nią krzyczeć, nie zważając na otoczenie.
Znowu ty, ślicznotko, ale zupełnie do niczego. Ile razy mam ci to powtarzać? Dziewczyna opuściła wzrok, powstrzymując łzy. Zacisnąłem zęby, ukrywając narastającą wściekłość. Starsza pani w kolejce spróbowała interweniować: Przepraszam, ale to nie jest sposób traktowania pracownicy. Kierownik odwrócił się gwałtownie: Niech się pani zamknie. To nie pani sprawa. Kasjerka chciała coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle.
Przepraszam, system się zawiesił. Kierownik przerwał jej brutalnie, odpychając monitor. Tanie wymówki. Jesteś tu, żeby służyć, a nie beczeć jak rozpuszczone dziecko. W supermarkecie zapanowała cisza. Nikt nie rozumiał, dlaczego nikt go nie powstrzymuje. Zachowałem spokój, choć we mnie coś się gotowało. To nie była tylko brak szacunku, ale bezkarność, z jaką ten człowiek się zachowywał. Pomyślałem o mojej matce, która przez lata pracowała jako kasjerka, by utrzymać rodzinę.
Pomyślałem, jak trudno jest zarobić na chleb z godnością. A teraz przede mną stał człowiek, który uosabiał wszystko, czym gardzę władzę bez człowieczeństwa. Widziałem, jak dziewczyna przełyka ślinę, ocierając spływającą łzę. Mówiła, iż przyszła do pracy mimo gorączki, a teraz zobacz, jak jej dziękują mruknął ktoś za mną. Kierownik nie ustawał. Zdawał się czerpać przyjemność z tej chwili, jakby upokarzanie jej dawało mu władzę. Chcesz wrócić do układania półek, czy wolisz, żebym zadzwonił do HR i wyrzucili cię od razu?
Dziewczyna ledwo poruszyła wargami: Potrzebuję tej pracy. Ale jego to nie obchodziło. No to zasłuż sobie, bo wisisz na włosku warknął. Spojrzałem na innych pracowników. Nikt się nie odezwał. Jedni udawali, iż nie widzą, inni spuszczali głowy. Strach był oczywisty. Mężczyzna z dzieckiem na rękach wyszedł z kolejki: To niesprawiedliwe. Ona nic złego nie zrobiła. Kierownik odparł: jeżeli tak ją pan broni, to niech ją pan zabierze do domu. Tu potrzebujemy ludzi, którzy służą, a nie wzbudzają litość.
Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Chciałem coś powiedzieć, ale wiedziałem, iż muszę czekać na odpowiedni moment. Tymczasem wpatrywałem się w twarz dziewczyny. To już nie był smutek teraz widziałem wstyd. Wstyd za bezsilność, za brak możliwości obrony, za bycie traktowaną jak nic. Przeszła obok nich przełożona, ale tylko odwróciła wzrok i poszła dalej. To nie był odosobniony przypadek takie traktowanie było tu normą.
Wziąłem głęboki oddech. Musiałem to potwierdzić. Wyjąłem telefon i zacząłem dyskretnie nagrywać. Uchwyciłem krzyki, obelgi i twarz kierownika wykrzywioną gniewem, podczas gdy dziewczyna ledwo stała na nogach. Nikt nie powinien przez to przechodzić. Zwłaszcza ktoś, kto mimo wszystko trzymał się prosto.
Wtedy kierownik, widząc, iż kasjerka się ociąga, wyrwał jej skaner i krzyknął: Wynoś się! Mam cię dość! Dziewczyna cofnęła się, drżąc. Zwalniam cię. Beznadziejna. Cały supermarket oniemiał. Schowałem nagranie i powoli odsunąłem wózek. Dziewczyna zrobiła krok w tył, jakby straciła wszystko. Gdy zakryła twarz, cicho płacząc, kierownik, dumny ze swojej władzy, nie miał pojęcia, kto stoi przed nim i co za chwilę się wydarzy.
W końcu podszedłem do kasy. Mój głos, spokojny, ale stanowczy, przerwał milczenie: To pańska definicja przywództwa? Kierownik spojrzał na mnie z irytacją: A pan kim jest, żeby tak do mnie mówić? Nie odpowiedziałem od razu. Wyjąłem telefon i pokazałem mu nagranie. Zbladł, ale zamiast żalu, w jego oczach pojawiła się buta. I co pan z tym zrobi? Wrzuci na fejsa? Niech pan spróbuje. Nikogo nie obchodzi słaba pracownica.
Wtedy podeszła do nas zastępczyni dyrektora regionu. Co się tu dzieje? spytała, patrząc na mnie. Zdjąłem okulary. Rozległy się ciche szepty. To pan Jan Kowalski, właściciel. Kierownik zastygł, przełykając ślinę. Dziewczyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem, wciąż ocierając łzy.
Więc on wszystko widział ktoś szepnął. Nie podniosłem głosu. Nie musiałem. Budowałem tę firmę przez lata, by dawać godną pracę, by szanować ludzi, którzy tu dają z siebie wszystko. A pan zamienił to miejsce w więzienie strachu. Kierownik próbował się bronić: Z całym szacunkiem, panie Janie, ona nie spełnia standardów Przerwałem mu: A pana standardy to upokarzanie, krzyki i zwalnianie bez powodu? To ma być przywództwo?
Kamery też zarejestrowały część zdarzeń. Zastępczyni, blada, wezwała ochronę. Kierownik zaczął się wykręcać: Nie możecie tak ze mną postąpić! To ja utrzymuję ten sklep! Spojrzałem na niego z goryczą: Szacunek mierzy się nie wynikami, ale tym, jak traktujesz tych, którzy nie mogą się bronić.
Odwróciłem się do dziewczyny. Wciąż nie wiedziała, czy ma zostać, czy wyjść. Jak masz na imię? spytałem łagodnie. Kasia odparła cicho. Kasia, to, co dziś przeszłaś, jest nie do zaakceptowania. I boli mnie, iż stało się to w mojej firmie. Ale to się skończy