Mój mały, przytulny świat
Mam swoje małe mieszkanko — ciepłe, z kwiatami na parapecie i starym fotelkiem, który uwielbiam. Po ślubie z Jakubem postanowiliśmy tu zamieszkać, a ja myślałam, iż to będzie nasz mały raj. Minęły ledwie dwa miesiące, a mój mąż już zaczyna jęczeć, iż za daleko mu do pracy. Najpierw myślałam, iż po prostu jest zmęczony, ale teraz narzeka codziennie i już nie wiem, jak reagować. Zastanawiam się, czy ustąpić i się przeprowadzić, czy trzymać się swojego, bo to przecież mój dom, moja twierdza. Jedno wiem na pewno – jego marudzenie zaczyna mnie wyprowadzać z równowagi, a boję się, iż to dopiero początek kłopotów.
Ślub wzięliśmy pół roku temu. Przedtem Jakub mieszkał z rodzicami na drugim końcu Wrocławia, a ja w swoim mieszkaniu, które kupiłam dzięki pomocy rodziny i kredytowi. Mieszkanko nie jest duże — kawalerka — ale dla dwojga w sam raz. Mój wysiłek widać w każdym kącie: ściany pomalowane na ciepły beż, firanki, które sama wybierałam, półki pełne książek. Gdy zdecydowaliśmy, gdzie zamieszkamy, zaproponowałam swoją kawalerkę. Jakub się zgodził: „Marto, twój dom jest bliżej centrum, a swoje cztery kąty to zawsze lepiej”. Byłam wniebowzięta, wyobrażałam sobie wspólne kolacje, wieczory przed telewizorem, plany na przyszłość. Niestety, moje marzenia okazały się zbyt różowe.
Pierwsze tygodnie były spokojne. Jakub pomagał z drobnymi naprawami, kupiliśmy razem nową kanapę, żartowaliśmy, iż nasze mieszkanie to gniaździsko dla dwojga. Aż pewnego dnia wrócił z pracy wściekły. „Marta — powiedział — dziś jechałem półtorej godziny, korki koszmarne”. Jego biuro jest na peryferiach, a z naszego mieszkania to faktycznie kawał drogi, zwłaszcza w godzinach szczytu. Współczułam, proponowałam wyjazd wcześniej albo inne trasy. To go nie zadowalało. „Nie rozumiesz — mruczał — tracę codziennie trzy godziny na dojazdy. To nie jest życie”.
Starałam się być wyrozumiała. Mówiłam: „Kuba, może zmienimy samochód albo spróbujemy carsharingu?” Odwracał jednak wzrok: „Samochód nic nie zmieni, Marta. Powinniśmy mieszkać bliżej mojej pracy”. Blizej? Czyli co, chce się wyprowadzić? Zapytałam wprost, a on tylko skinął głową: „No tak, byłoby łatwiej, gdybyśmy wynajęli coś koło biura”. Omal nie zakrztusiłam się kawą. Wynająć? A co z moim mieszkaniem? Z moim domem, za który płaciłam pięć lat kredytu, który urządzałam z taką miłością? Miałam to wszystko zostawić i przenieść się na drugi koniec miasta, bo jemu niewygodnie?
Próbowałam wytłumaczyć, iż to mieszkanie to dla mnie nie tylko ściany. To mój pierwszy poważny krok, moja niezależność. Jestem z niego dumna, choćby jeżeli jest małe i nie w najmodniejszej dzielnicy. Ale Jakub patrzył na mnie jak na dziecko i mówił: „Marta, to tylko mieszkanie. Możemy je wynająć i zamieszkać tam, gdzie będzie mi wygodniej”. Jemu wygodniej! A co ze mną? Mnie stąd do pracy jest dwadzieścia minut piechotą. Kocham tę dzielnicę — park, w którym spaceruję, kawiarnię, gdzie spotykam się z przyjaciółkami, sąsiadkę, która częstuje mnie pierogami. Dlaczego miałabym to porzucić?
Sytuacja robi się coraz bardziej napięta. Teraz Jakub narzeka nie tylko na dojazdy, ale na wszystko. Że w kawalerce ciasno, iż sąsiedzi z góry hałasują, iż „tu śmierdzi starym domem”. Starym? To blok z lat 80., a remont zrobiliśmy ledwie rok temu! Zaczęłam podejrzewać, iż nie chodzi tylko o drogę. Może po prostu nie chce mieszkać w *moim* domu? Zapytałam go kiedyś: „Kuba, gdybyśmy mieszkali u twoich rodziców, też byś tak narzekał?” Zawahał się, po czym burknął: „Tam też daleko, ale przynajmniej więcej przestrzeni”. Więcej przestrzeni? Czyli moje mieszkanie mu nie pasuje?
Poszłam po radę do mamy. Wysłuchała i powiedziała: „Marto, małżeństwo to kompromis. jeżeli jest mu ciężko, pomyślcie, jak znaleźć złoty środek”. Ale gdzie ten środek? Wynająć moje mieszkanie i przeprowadzić się tam, gdzie jemu lepiej? Czy zostać i słuchać jego jęków? Zaproponowałam alternatywę — niech Jakub poszuka pracy bliżej nas. Jest inżynierem, ofert nie brakuje. Ale tylko prychnął: „Co ty, w tej firmie jestem od dziesięciu lat, nie zamierzam zaczynać od nowa”. A ja powinnam zostawić swój dom?
Teraz stoję w rozkroku. Z jednej strony chcę walczyć — to moje mieszkanie, mam prawo żyć tam, gdzie czuję się dobrze. Z drugiej strony boję się, iż to zniszczy nasz związek. Kocham Jakuba, nie chcę kłótni, ale jego narzekanie doprowadza mnie do białej gorączki. Czuję się winna, jakbym to ja skazywała go na mękę. Ale potem myślę: dlaczego mam poświęcać swoje szczęście? Wiedział, gdzie będziemy mieszkać, gdy się zgadzał. Dlaczego teraz to ja mam się dostosować?
Zostawiłam sobie czas do końca miesiąca na decyzję. Może spróbujemy wynająć coś w połowie drogi między jego pracą a moją? Ale myśl, iż moje mieszkanie stanie puste albo z obcymi ludźmi, rozdziera mi serce. A może Jakub w końcu się opamięta i przestanie jęczeć? Nie wiem. Na razie staram się nie wybuchać, gdy znowu zaczyna swoje „te korki, ta droga…”. Ale jedno jest pewne: to mój dom i nie chcę go tracić. choćby dla miłości. Albo… może prawdziwa miłość nie polega na tym, by kogoś zmuszać do wyboru?