Miesiące później Stanisław stał się nieodłączną częścią domu Anny. Razem sadzili kwiaty, gotowali, a Borys co wieczór spał u ich stóp. Smutek nie zniknął całkowicie, ale stał się lżejszy. Można go było znieść.
Stanisław siedział na zmarzniętej ławce w cichym parku na obrzeżach Krakowa. Lodowaty wiatr ciął go po twarzy, a śnieg opadał powoli, jak popiół z niekończącego się pożaru. Dłonie schował pod zniszczoną kurtką, a dusza była w strzępach. Nie rozumiał, jak doszło do tego punktu. Nie tej nocy. Nie w taki sposób.
Kilka godzin wcześniej był w swoim własnym domu. W domu, który sam zbudował dekady temu, cegła po cegle, podczas gdy jego żona gotowała w kuchni gorącą zupę, a syn bawił się drewnianymi klockami. Wszystko to przestało istnieć.
Teraz na ścianach wisiały obrazy, których nie rozpoznawał, zapachy były obce, a chłód nie pochodził tylko z zimy, ale także z przejmujących spojrzeń, które wbijały się w niego jak noże.
Tato, Magda i ja radzimy sobie dobrze, ale ty nie możesz już tu zostać powiedział jego syn, Andrzej, bez śladu skruchy w głosie. Nie jesteś młody. Powinieneś poszukać domu opieki. Albo czegoś małego. Z twoją emeryturą dasz sobie radę.
Ale to mój dom wyszeptał Stanisław, czując, jak serce opada mu do stóp.
Przekazałeś go mnie odparł Andrzej, jakby mówił o formalności w banku. Jest na papierach. Prawnie już nie twój.
I na tym się skończyło.
Stanisław nie krzyczał. Nie płakał. Tylko skinął głową w milczeniu, jak dziecko skarcone za coś, czego nie rozumie. Zebrał swój płaszcz, starą czapkę i małą torbę z resztką dobytku. Wyszedł, nie oglądając się za siebie, wiedząc głęboko, iż to też koniec czegoś większego jego rodziny.
Teraz siedział tam, zdrętwiały, z duszą skutej lodem. Nie wiedział nawet, która godzina. Park był pusty. Nikt nie chodzi na spacer, gdy mróz wżera się w kości. A jednak on tam został, jakby czekał, aż śnieg przykryje go całkowicie i sprawi, iż zniknie.
Wtedy poczuł to.
Lekki, ciepły dotyk.
Otworzył oczy, zaskoczony, i zobaczył przed sobą psa. Ogromnego owczarka niemieckiego, z sierścią pokrytą śniegiem i ciemnymi oczami, które zdawały się rozumieć zbyt wiele.
Zwierzę patrzyło na niego uważnie. Nie płaszczyło się, nie odchodziło. Tylko delikatnie dotknęło jego dłoni pyskiem, z czułością, która rozbrajała.
Skąd się tu wziąłeś, przyjacielu? wyszeptał Stanisław drżącym głosem.
Pies merdnął ogonem, zawrócił i przeszedł kilka kroków. Potem zatrzymał się, znów na niego spojrzał, jakby mówił: Chodź za mną.
I Stanisław poszedł.
Bo nie miał już nic do stracenia.
Szli przez kilka minut. Pies nie oddalał się zbytnio, co chwilę się odwracając, by upewnić się, iż za nim podąża. Minęli ciche zaułki, zgaszone latarnie, domy, w których ciepło rodzinnego ogniska wydawało się nieosiągalnym luksusem.
Aż w końcu dotarli do niewielkiego domu z drewnianym płotem i ciepłym światłem na ganku. Zanim Stanisław zdążył zareagować, drzwi się otworzyły.
Kobieta około sześćdziesiątki, z włosami spiętymi w kok i grubym szalem na ramionach, stanęła w progu.
Borys! Znowu uciekłeś, nicponiu! zawołała na widok psa. A kogo ty tym razem przyprowadziłeś?
Urwała, gdy zobaczyła Stanisława, zgarbionego, z twarzą zaczerwienioną od mrozu i sinymi wargami.
Jezus Maria! Zamarz


![Cmentarz komunalny w Opolu wieczorową porą [GALERIA]](https://opowiecie.info/wp-content/uploads/2025/11/cmentarz-komunalny-opole-1-listopada-2025-fot-mario-1.jpg)













