Miasto kontrastów cz. 2

adamaswtrasie.blogspot.com 5 dni temu
Samolot nad zatoką w Rio
Rio de Janeiro nieodmiennie kojarzy się z sambą i karnawałem. I o ile karnawał jest charakterystyczny dla całej Ameryki Południowej (o Oruro pisałem, a w Manaus musiałem długo tłumaczyć, iż u nas w Polsce nie tańczy się wtedy na golasa na ulicy, bo jest zimno; i to zimno normalnie, nie amazońskie 20 stopni, tylko poniżej zera; towarzyszyły historii westchnienia grozy pełne), to samba już niekoniecznie. Powstała tu, na wzgórzach Rio de Janeiro, światowego centrum handlu niewolnikami.
To centrum odkopano kilka lat temu, w Cais do Valongo. Pozostałości nabrzeży do których przybijały niegdyś statki niewolnicze zostały wpisane przez UNESCO na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości (podobnie jak cariocas, dzielnice miasta rozrzucona na wzgórzach w dolinie rzeki Cariocy; carioca jest też określeniem mieszkańca Rio).

Panorama miasta
Po sąsiedzku znajduje się dzielnica Gamboa – królestwo szkół samby, które rywalizują między sobą w trakcie karnawału. Nie jest to najpiękniejsza część Rio, mnie mocno przypomina Łódź (zapuszczone kiedyś przepiękne kamienice, przerobiona na hotel fabryka, leży na wzgórzach – no i po co do Ameryki Południowej latać?), ale właśnie tutaj wykwitła ta kultura.

Gamboa
I nie jest to jakaś cepelia – ot, na główny placu dzielnicy odbywał się niewielki festyn. Oczywiście z obowiązkową orkiestrą i grupą tancerzy samby. Widownia też podrygiwała w rytm muzyki. Żadni turyści, sami miejscowi.

Potańcówka w dzielnicy Gamboa
Grupę muzyków zajadle ćwiczących spotkaliśmy także w Cais do Valonga.

Cais do Valonga - pozostałości nabrzeży i portu niewolniczego
To emblematyczne, iż samba powstała właśnie w tym miejscu – jej bazą były tańce, śpiewy i ogólnie kultura niematerialna przywożone tu przez pochodzących głównie z Afryki Zachodniej czarnych niewolników. Podobnie jak żyjący w okolicach marokańskiej As-Suwairy, dawnego portugalskiego Mogadoru Gnawa, którzy także wnieśli swe muzyczne tradycje w nowe otoczenie (zaprawdę dobrze prawił któryś ze średniowiecznych arabskich podróżników, iż choćby spadając z nieba na ziemię Murzyn robiłby to w rytmie muzyki).

Mogador
Bardzo interesującym – i zwyczajnie ładnym – miejscem jest sąsiadujący od drugiej strony rejon Pedra do Sal.

Pedra do Sal
Nazwa oznacza Słony Kamień – było to bowiem jałowe i nieurodzajne wzgórze, na którym mieszkali uwolnieni niewolnicy oraz gdzie ukrywali się uciekinierzy z plantacji.

Dawna osada wyzwoleńców
Dzisiaj to miejsce pełne knajpek, bazarków i innych takich codziennych sprawek (oraz samby), nadal zamieszkana przez potomków byłych niewolników.

Targ przy Pedra do Sal
Nad zaś okolicą góruje dawny portugalski fort strzegący miasta (zbudowany po drugim ataku Francuzów w 1711 roku; o wojnach kolonialnych w Ameryce Południowej wiemy jeszcze mniej niż o tych pomiędzy niepodległymi już tamtejszymi państwami), Fortaleza de Conceicao – leży on już w dzielnicy Saude, i jest przykładem kolonialnego baroku, troszkę innego niż nieco geometryczny mestizo w peruwiańskich i boliwijskich Andach. Choć oczywiście Indianie także uczestniczyli w rozwoju tego stylu w Brazylii – najsłynniejsze chyba są rzeźby w kościołach pierwszej stolicy kraju, leżącym bliżej równika Salvador de Bahia.

Portugalski fort
Nie będę ukrywał, iż jako Polakowi styl barokowy jest bardzo bliski, w końcu właściwie wszystko u nas w kraju jest barokowe, albo zbarokizowane – po prostu po Potopie jeszcze mieliśmy dość pieniędzy, by totalnie zniszczony kraj odbudować.

Brazylijski barok
Polski barok
Każda z tych dzielnic jest inna, w każdej niemal jest stadion, siedziba któregoś z najlepszych brazylijskich klubów piłkarskich. Piłka nożna jest tu bowiem bardzo ważna – i ona, i samba, są często jedyną szansą dla mieszkańców faweli na godne życie. Albo po prostu na życie – oprócz zabłąkanej kuli podczas strzelaniny (w pierwszej części wspominałem – w dzielnicach biedy toczą się nieraz prawdziwe bitwy, i nikt nie patrzy gdzie strzela) łatwo można wpaść w szpony jakiegoś nałogu, z których alkoholizm wydaje się jednym z bezpieczniejszych (oczywiście wyjście z biedy niczego nie gwarantuje – każdy fan futbolu zna tragiczną historię jednego z poetów tej dyscypliny, Garrinchy). Do gry – jak i do tańca – wystarczy miejscowym chociażby kawałek plaży (ale każdy marzy o występie na Maracanie lub Sambodromie).

Copacabana
Jak nie lubię dużych, nowoczesnych miast, tak Rio de Janeiro chyba warto odwiedzić – a kończąc moją blogową podróż po Ameryce Południowej udam się w jeszcze jedno miejsce, jakże emblematyczne dla miasta – zalesione wzgórze Corcovado. Nazwa nie tak znana jak inna z miejscowych gór, Pan de Azucar, Głowa Cukru, ale jeżeli powiem, że na szczycie postawiono te sto lat temu olbrzymią figurę Chrystusa Odkupiciela, to już będziemy wiedzieć o co chodzi.
Ktoś mógłby jeszcze zapytać, dlaczego – skoro Brazylia jest krajem kawy – nie było nic o tym napoju. Wyjaśniam – nie lubię. Nie smakuje mi. Nie dość, iż gorzkie (można osłodzić, wiem, ale to nie sportowo; Brazylia jest olbrzymim producentem cukru – choć część przeznacza się na alkohol dodawany do paliwa, powietrze w brazylijskich miastach wonieje lekko gorzałą) to jeszcze ohydnie pachnie. Czasem tą zieloną, nieprażoną wypiję, ma smak pestek słonecznika. Albo taką z kupy wygrzebywaną, kopi luwak. W Ameryce Południowej też robią. Lekko kwaskowata w smaku.

Dojrzewające jagody kawowca
Idź do oryginalnego materiału