Zostałem – co tu dużo ukrywać –
zaskoczony. W. Sz. Czytelnicy prawdopodobnie już wiedzą, iż nie jestem
fanem ani wielkich, ani nowoczesnych miast (często dochodzi tu
jeszcze brak starego miasta), ale Rio de Janeiro okazało się nie
tylko leżeć w czarownych okolicznościach przyrody, ale i mieć dla
mnie wiele do zaoferowania. choćby i coś dawnego się znajdzie, w
końcu miasto było nie tylko stolicą portugalskich kolonii w
Ameryce Południowej, ale i ogromnego Cesarstwa
Brazylii.
Pozostałości portugalskiego imperium kolonialnego w Rio
Mogador - ślady Portugalczyków w Afryce Północnej
Pozostałości po latach imperialnej chwały można
znaleźć w wielu miejscach miasta, ale pałac cesarski znajduje się
w okolicach dawnego portu, całkiem niedaleko ścisłego centrum,
pełnego (trochę ubarwiam, ale naprawdę trochę) barokowych kościołów,
secesyjnych kamienic i niebosiężnych współczesnych
wieżowców.
Cesarski pałac
Naprawdę, Rio de Janeiro ma wiele twarzy – od
faweli położonych na zboczach wzgórz do których nikt nie zagląda,
poprzez nowoczesne dzielnice biznesowe, po szerokie, atlantyckie
plaże. Każdy może znaleźć coś dla siebie, niekoniecznie choćby to, czego szuka.
Panorama miasta - w centrum Głowa Cukru
- Tu jest bezpiecznie – miejscowy, znajomy
kolegi z którym do Rio dotarłem pociągnął łyk piwa – Owszem,
zadźgali tu kogoś koło plaży [Copacabanie – przyp. Autor] w
zeszłym tygodniu, ale to – tu padły długie słowa wyjaśnienia,
czemu, ale oszczędzę Czytelnikowi szczegółów – rzadko się
zdarza. Co innego w dzielnicach opanowanych przez gangi narkotykowe.
Albo bojówki militarne. Tam wszyscy walczą między sobą. A
najgorzej, jak wpada policja. Ci się nie certolą, tylko od razu
otwierają ogień. Gangi odpowiadają. A giną ludzie znajdujący się
pomiędzy. Wyobraź sobie, oglądasz telewizję – Brazylijczyk
zagryzł piwo świetnymi smażonymi drobiowymi sercami (tu mają
najlepsze na dzielnicy, słusznie zachwalał) – i nagle nie wiadomo
skąd pada strzał. I nie żyjesz. Ale tu jest bezpiecznie –
powtórzył – Za dużo turystów. Znaczy, trzeba było na
kieszonkowców uważać, ale, iż pogoda była tragiczna – 25
stopni, czyli mróz – i słynna Copacabana, i sąsiednia Ipanema
były puste. A fale były takie, iż obalały dużego chłopa,
takiego jak mnie. Raz jak fiknąłem to aż spadły mi okulary – i
teraz pewnie pływają gdzieś po Atlantyku.
Autor kotłowany (foto. P. Kawiak)
Cóż, widzę, że
może być trudno się w jednym wpisie zmieścić. Postaram się nie
dopuścić do drugiej części (choć Cristo Redentor dostanie swój,
osobny, ale to inna inszość), ale nie obiecuje. Wszak Czytelnik
pewnie Ameryką Południową już znudzony jest, a z Rio wracamy już
do Europy, i to Środkowej. Zobaczymy, wyjdzie w praniu. Na razie
było o centrum i fawelach – a skoro jesteśmy przy plaży, to
niech i ta Copacabana będzie.
Plaża Copacabana
Od razu mówię – a wiernym
Czytelnikom przypominam – iż nie jest to oryginalna Copacabana. Ta
pierwotna znajduje się na tym samym kontynencie, ale w innym
państwie (i dużo dalej). To boliwijskie miasteczko nad Jeziorem
Titicaca, prekolumbijskie miejsce kultu Pachamamy zwane Qupakawana,
co Hiszpanie przechrzcili na Copacabanę właśnie – a samo
sanktuarium poświęcono Matce Boskiej. Jest ono jednym z
najważniejszych w całej Ameryce Południowej (kto odwiedził kiedyś
kataloński klasztor na Montserrat, u Czarnej Madonny na pewno
widział mapę tych najważniejszych miejsc kultu maryjnego – jest
i Copacabana, i Częstochowa), nic więc dziwnego, iż i tu powstał
kościół poświęcony właśnie NMP z Copacabany. Dał on nazwę
całej dzielnicy, a ta – nie da się ukryć – przyćmiła sławą
eponima.
Sanktuarium nad Titicacą
Możliwe, iż dzięki owej słynnej plaży –
piaszczystej, długiej i szerokiej. Jesteśmy w Brazylii, więc muszą
na niej być boiska – do piłki nożnej, siatkówki i, co jest
miejscowym hitem, siatkonogi plażowej. Mimo pochmurnego nieba i tak
ktoś grał. W piłkę, bo po zapadnięciu zmroku w tańce:
rozlokowane przy plaży knajpki rozbrzmiewały bowiem dźwiękami
wykonywanej na żywo muzyki – w tym i, przecież jesteśmy w Rio de
Janeiro, samby. Narodziła się ona całkiem nie daleko, i faktycznie
nie jest tu skansenem – ale o tym troszkę więcej w (a jednak)
drugiej części wpisu.
Wieczorna zabawa w barach przy plaży
O dziwo dużo więcej ludzi było nie na
Copacabanie, a na sąsiedniej dużo mniej turystycznej Ipanemie –
choć oczywiście nie kąpało się w oceanie. Akurat bowiem wydano
ostrzeżenie, iż w wodzie występuje zbyt duże stężenie
niebezpiecznych bakterii – w końcu na brzegu jest wielomilionowe
miasto, prawda?
Plaża Ipanema
Takich ostrzeżeń nie wydaje się dla plaży w
Copacabanie, największej chyba atrakcji turystycznej miasta. Cóż.
Od Ipanemy Copacabana oddzielona jest niewielkim skalnym półwyspem
na którym zlokalizowany jest fort – jeden z kilkunastu –
chroniących malowniczą zatokę. Rozbudowywany był także w XX
wieku.
Fort Copacabana
To pewnie te wojskowe konstrukcje sprawiają, iż bakterie
boją się przepłynąć. Na pewno. Bo przecież nie zmowa milczenia
miejscowych władz bojących się paniki i utraty wpływów z
turystyki. Nie może być inaczej. Prawda?
Copacabana
Nie no, oczywiście,
że wszedłem do wody (wszak pisałem powyżej, iż mnie skotłowało)
– w końcu nie wiadomo, kiedy tu wrócę. Zresztą widział ktoś
te zarazki? I skoro ludziom w amazońskim Belen nie przeszkadzało...