Dziś żyje mi się dobrze – mam własny biznes, mieszkanie, auto, kochającego męża i dwoje wspaniałych dzieci. Ale kiedy wracam myślami do tego, jak wyglądała moja droga, robi mi się smutno.
Było to na początku lat dziewięćdziesiątych. Po dziewiątej klasie dostałam się do technikum – na szczęście na darmowe miejsce, bo o płatnym nie było mowy. Rodzice ledwo wiązali koniec z końcem. Mama bardzo się cieszyła, iż się udało – w nagrodę kupiła mi czekoladę, bo na nic więcej nie było pieniędzy. Tata, jak zwykle, świętował w garażu z kolegami. W zasadzie nigdy nie interesował się moim wychowaniem, wszystko dźwigała na swoich barkach mama – pracowała na dwóch etatach.
Miałam mieszkać w internacie – dojazdy były zbyt drogie i zbyt męczące. Poza tym, życie z ojcem w domu pełnym napięcia nie pozwalało się skupić na nauce.
Warunki w internacie były fatalne – tylko jedna kuchenka działała, karaluchy chodziły po ścianach. Ale nie było wyjścia. Pocieszałam się myślą, iż to tylko tymczasowe.
Na drugim roku zaczęłam pracować jako sprzątaczka w małej kawiarni – od wieczora do północy. Miałam wtedy 16 lat. Bywały momenty, kiedy chciałam wszystko rzucić. Ale dzięki tej pracy mogłam wynająć pokój i w końcu jeść coś więcej niż tylko makaron i ziemniaki. choćby jajka mogłam sobie czasem kupić.
Jakoś skończyłam technikum, całkiem nieźle, choć nie bez trudności. Znalezienie pracy w zawodzie graniczyło z cudem. Przez kolejne pół roku dalej sprzątałam i szukałam czegoś lepszego. W końcu znajoma zaproponowała mi miejsce na lokalnym targu – jako sprzedawczyni. Zgodziłam się, bo nie miałam wyboru. Praca była ciężka, szczególnie zimą, ale płacili więcej niż sprzątaczce. Zaczęłam od warzyw i owoców.
Z czasem zrozumiałam, jak ten świat funkcjonuje – zebrałam trochę pieniędzy, mama dołożyła swoje i otworzyłam własne stoisko. Jeździłam na hurtownie, przywoziłam towar i sprzedawałam. Szło coraz lepiej. Fizycznie było bardzo ciężko – prawie nie spałam, pracowałam codziennie. Ale po roku mogłam już wynająć mieszkanie i zapisać się na zaoczne studia.
Zaproponowałam pracę mamie – z euforią mi pomagała. Tak minęły cztery bardzo trudne lata. W końcu otworzyłam swój pierwszy mały sklep spożywczy. Ale miejsca na bazarze jeszcze nie oddałam – było zbyt cenne.
W wieku 26 lat miałam już trzy sklepy i własne mieszkanie. Rok później poznałam chłopaka – mojego konkurenta z bazaru. Dziś jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat.
Dlatego mówię wszystkim: nigdy się nie poddawajcie, choćby nie wiem jak ciężko było. Idźcie swoją drogą, wierzcie w siebie. Pamiętajcie – gdzieś obok żyją ludzie, którzy mają jeszcze trudniej. Wierzcie w swoje siły – i wszystko się ułoży!