Ewa była kochanką. Nie wiodło jej się w małżeństwie. Przesiedziała w panieństwie aż do trzydziestki, aż w końcu postanowiła znaleźć sobie mężczyznę.
Że Krzysztof był żonaty, początkowo nie wiedziała, ale potem zorientowała się, a on sam przestał ukrywać ten fakt, gdy tylko poczuł, iż dziewczyna się do niego przywiązała. Jednak Ewa choćby słowem nie zganiła Krzysztofa. Wręcz przeciwnie — tylko siebie obwiniała za ten związek i za swoją słabość do niego. Czuła się niepełnowartościowa, skoro nie znalazła sobie na czas narzeczonego, a czas uciekał. A przecież nie była taka najgorsza — nie piękność, ale miła, trochę pulchna, co pewnie dodawało jej lat. Związek z Krzysztofem prowadził donikąd. Ewa nie chciała być wiecznie kochanką, ale i porzucić go nie potrafiła. Bała się zostać sama.
Pewnego dnia niespodziewanie odwiedził ją kuzyn Tomek. Był w mieście przejazdem — służbowo. Wpadł do siostry na kilka godzin, dawno się nie widzieli. Jedli obiad w kuchni, gadali jak za dawnych czasów — o tym, o owym, o życiu, jakie teraz wiedli. Ewa opowiedziała bratu o swoim uczuciowym rozgardiaszu. Wylała wszystko jak na spowiedzi, choćby się trochę popłakała.
Wtedy zajrzała sąsiadka — zawołała Ewę na chwilę, żeby pochwalić się nowymi zakupami. Ewa wyszła na dwadzieścia minut. Właśnie wtedy ktoś zadzwonił do drzwi. Tomek poszedł otworzyć, myśląc, iż to wraca siostra, przecież nie zamknęli drzwi na klucz… Na progu stał Krzysztof. Od razu kuzyn zrozumiał, iż to kochanek Ewy. Krzysztof oniemiał na widok rosłego faceta w dresie i koszulce, przeżuwającego kanapkę z kiełbasą.
— Ewa jest w domu? — tylko to zdążył wydukać Krzysztof.
— Ewa w łazience — błyskawicznie wpadł na odpowiedź Tomek.
— Przepraszam, a pan kim jest dla niej? — Krzysztof nie mógł ochłonąć.
— A ja? Mąż. Nieślubny, na razie… A pan po co się pyta? — Tomek przysunął się do Krzysztofa i chwycił go za koszulę. — Może to ty jesteś tym żonatym gagatkiem, o którym mi Ewa opowiadała? Słuchaj no, chłopie. Jak cię tu jeszcze raz zobaczę, to zepchnę cię ze schodów, jasne?
Krzysztof, uwolniwszy się z uścisku Tomka, pomknął na złamanie karku na dół.
Gdy Ewa wróciła, kuzyn opowiedział jej o wizycie „znajomego”.
— Co ty narobiłeś? Kto cię o to prosił? — rozpłakała się Ewa. — On już nie wróci.
Osunęła się na kanapę i zakryła twarz dłońmi.
— Nie wróci, i dobrze. Dość już tego rozpaczania. Mam dla ciebie lepszego kandydata. Wdowiec z naszej wsi. Baby po śmierci żony tylko na niego czyhają, a on wszystkich odgania. Podobno chce jeszcze trochę pobyć sam. Słuchaj, po delegacji znowu do ciebie wpadnę, bądź gotowa. Pojedziemy razem na wieś. Was przedstawię.
— Jak to? — zdziwiła się Ewa. — Nie, Tomku, ja tak nie umiem. Nie wiem, kto to. I po co ja tam nagle… Wstyd. Nie.
— Wstyd to cudzego męża do łóżka ciągnąć, a nie z wolnym facetem się poznać. Nikt cię do niego na siłę nie ciągnie. Pojedziemy, mówię ci, przecież Lódzi mojej będą urodziny.
Za kilka dni Ewa i Tomek byli już na wsi. Żona Tomka, Lodzia, nakryła stół w ogrodzie, koło sauny. Na rodzinne święto zeszli się sąsiedzi, przyjaciele i kumpel Tomka — wdowiec Leszek. Sąsiedzi znali Ewę od dawna, ale Leszka widziała pierwszy raz.
Po serdecznych pogaduchach Ewa wróciła do miasta. W duchu zauważyła, iż Leszek był bardzo cichy, skromny. „Pewnie wciąż rozpamiętuje żonę. Biedny człowiek. Mało takich czułych” — pomyślała Ewa.
Po tygodniu, w weekend, ktoś zadzwonił do drzwi. Ewa nikogo nie spodziewała się. Otworzyła i oniemiała — na progu stał Leszek z paczuszką w ręku.
— Przepraszam, Ewo, jestem tu przejazdem. Na targ i po zakupy przyjechałem. Skoro się znamy, pomyślałem, wpadnę — wydukał zawstydzony Leszek, powtarzając przygotowane wcześniej słowa.
Ewa zaprosiła go do środka. Jej zdziwienie nie mijało, ale poczęstowała gościa herbatą, zaczynając podejrzewać, iż jego wizyta nie była przypadkowa.
— No i jak, wszystko, co trzeba, kupiliście? — spytała.
— Tak, reszta w samochodzie. A to dla pani. — Leszek wyjął z paczki mały bukiet tulipanów i podał Ewie.
Wzięła kwiaty, a jej oczy rozbłysły. Siedli w kuchni, pijąc herbatę i rozmawiając o pogodzie oraz cenach na targu. W końcu, gdy herbata się skończyła, Leszek podziękował i zaczął się zbierać do wyjścia. W przedpokoju powoli i roztargnione założył marynarkę, włożył buty. Potem, już prawie na progu, nagle odwrócił się do Ewy i powiedział:
— Jak wyjdę i tego nie powiem, to sobie nie wybaczę. Ewo, cały tydzień myślałem tylko o tobie. Słowo honoru. Zajrzałaś mi w serce. Ledwo doczekałem się weekendu. Od razu przyjechałem. Adres wziąłem u Tomka…
Ewa poczerwieniała i spuściła wzrok.
— Przecież tak mało o sobie wiemy… — odparła.
— To nic, nic. Ważne, iż nie jestem ci niemiły? A możemy na „ty”?… Wiem, iż prezent ze mnie żaden. Do tego córka mi została, ma osiem lat. Teraz jest u babci.
Leszek się denerwował, ręce mu drżały.
— Córka to dobrze. To szczęście — z rozmarzeniem powiedziała Ewa. — Zawsze chciałam córeczkę.
Leszek, ośmielony tymi słowami, wziął Ewę za dłonie, przytulił i pocałował.
Po pocałunku spojrzał — w jej oczach świeciły się łzy.
— Nie podobałem ci się? — zapytał zaniepokojony.
— Wręcz przeciwnie. choćby się nie spodziewałam… I słodko, i spokojnie. Nikomu nic nie zabieram…
Od tamtej pory widywali się co weekend. A po dwóch miesiącach Ewa i Leszek wzięli śWzięli ślub i zamieszkali razem w małym domku pod lasem, gdzie śmiech dwóch córek wypełniał każdy kąt od świtu do zmierzchu.