Mężczyzna w szoku, gdy odkrywa, iż jego dziewczyna jest od niego o dwanaście lat młodsza.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Dzisiaj znów o tym myślałam… O Grzegorzu. O tym, jak się speszył, gdy odkrył, iż jestem od niego młodsza o całe dwanaście lat. On – trzydziestolatek, ja – osiemnastolatka. Tak, jestem pełnoletnia, przynajmniej można na mnie patrzeć, ale ta różnica wieku go peszyła. A jeszcze to, iż jestem studentką, która przyszła się uczyć właśnie u niego. Z każdej strony – nieładnie, niewychowanie, nieprzyzwoicie.

Ale co on mógł mi dać, mnie, która tak niespodziewanie wpadłam w jego życie? Powinien uczyć mnie geologii złóż, sprawdzać notatki, przyjmować kolokwia – a nie myśleć o tym, jak cudowny miedziany odcień mają moje włosy i jak nieskończenie piękne są moje zielone oczy.

A ta niespodzianka? Widział mnie, zanim zostałam studentką technikum, gdzie już piąty rok wykładał. Spotkał mnie dwa miesiące przed moją rekrutacją. Wyglądał przez okno tramwaju, w tłumie pasażerów wypatrzył drobną dziewczynę, która mrużyła oczy od słońca. I wtedy poczuł to jak porażenie – „Taką właśnie chciałbym spotkać!”.

Była wiosna 1957 roku. W całej Polsce unosiło się oczekiwanie lepszej przyszłości. Pod czujnym okiem pisarzy science fiction rozwijał się postęp techniczny. Ludzkość sięgała gwiazd, eksplorowała głębiny oceanów, odkrywała nieznane. A serce Grzegorza w tym momencie poleciało ku nieznajomej na przystanku. I nagle zapomniał, iż jest wykładowcą, profesorem, specjalistą – teraz był tylko mężczyzną, który nieśmiało marzył o szczęściu.

„Taką właśnie!” – często później powtarzał w myślach, by zaraz odrzucić te fantazje i zbesztać się za głupie zauroczenie efemerycznym widziadłem.

***

Ale „szczęście” w końcu samo go znalazło. A jeszcze okazało się uparte, bystre, zacięte – w tym sensie, iż wszystko wydawało się dla niego możliwe. No proszę, przyszło do „męskiego” technikum, i to na trudny kierunek! Grzegorz stracił spokój, gdy nieznajoma znalazła się w grupie, którą miał prowadzić, a potem jeszcze zyskała imię. Wanda. Za sobą – ledwie osiemnaście lat i tonę dzikiego entuzjazmu. Jakby wreszcie dostała szansę na naukę. I choć dla Wandy został dalekim Profesorem Grzegorzem, to teraz była przy nim ciągle. Prawdziwa, żywa, a nie ulotne złudzenie.

Grzegorz nie śmiał wykorzystać swojej pozycji, by się zbliżyć. Wręcz przeciwnie – zaczął się przyglądać, by przestać postrzegać ją jako obraz. Chciał zrozumieć, kim naprawdę jest. Obserwował ją więc w naturalnym środowisku – na zajęciach, wśród kolegów z roku. A prywatne kontakty były rzadkie, bo młody wykładowca był związany dystansem, który powinien dzielić go i studentów. Nie mógł zaprosić Wandy ani do kina, ani na spacer, ani do muzeum. Tylko uczyć.

Choć jako opiekun roku mógł organizować wydarzenia… dla wszystkich podopiecznych naraz. Gdy po raz pierwszy wpadł na ten pomysł, był gotów biec po bilety do kina choćby w środku nocy! Ledwo zasnął, a rano kupił od razu dwadzieścia pięć biletów – dla całej grupy. Wiedział, iż dyrekcja nigdy nie da funduszy na takie rzeczy, więc płacił z własnej kieszeni. I tak Profesor zaczął zabierać całą grupę w różne miejsca – do filharmonii, teatru, kina. Chcąc uszczęśliwić Wandę, musiał maskować swoje intencje, urządzając wycieczki dla wszystkich. Przy okazji bardzo się zżyli. Studenci pokochali Grzegorza całym sercem, bo do każdego umiał podejść, nikogo nie zostawiał samemu sobie. Tylko z Wandą wciąż był ostrożny.

Bo raz już miał nieudaną próbę rozmowy i nie wiedział, jak do niej teraz podejść.

***

To było tak. Dyżurowały kiedyś Wanda i jej przyjaciółka Basia. Nic wielkiego – miały przetrzeć kurz i poukładać pomoce naukowe. Ale Basia się spieszyła, więc Wanda została sama. Lubiła zostawać w pustych salach, teraz spokojnie ustawiała krzesła, porządkowała ławki.

A przy tym śpiewała. Cóż, studentom nie zabrania się śpiewać? Śpiewała i choćby nie wiedziała, jak przypomina bajkową księżniczkę z tych zachodnich kreskówek.

Oczywiście, żadne magiczne zwierzęta nie przyszły jej pomóc. Za to Profesor Grzegorz, który akurat przechodził korytarzem, zatrzymał się jak wryty. Bo ten głos – dźwięczny, jasny, jakby posypany brokatem – wydał mu się dziwnie znajomy. „Ależ to piękne! Jak operowa diva! Czyżby śpiewała w chórze technikum?” – pomyślał i niezdarnie wpadł do sali. Chciał dyskretnie, ale skrzypiące drzwi pokrzyżowały plany.

Śpiew urwał się nagle. A zielone oczy spojrzały na niego z przerażeniem. Wanda się speszyła, udając, iż nic się nie stało. Chwyciła podręcznik, usiadła, otworzyła losową stronę i zaczęła czytać. Profesor również się zmieszał, udając, iż przyszedł po coś z szuflady w biurku. A tam, na nieszczęście, nie było nic. Więc zaczął się rozglądać, szukając na półkach czegokolwiek, co mógłby zabrać.

— A, oto jest! — zawołał, chwytając zniszczoną broszurę.

Spektakl się udał. Wpatrywał się w tekst, gorączkowo szukając tematu do rozmowy. Ale w głowie miał pustkę, tylko cykady ćwierkały w ciemności. Wanda siedziała cicho jak mysz, udając, iż czyta, myśląc tylko o tym, by nie zapytał o śpiew. A może wcale nie słyszał?

— Wando, pewnie już pani zmęczona? — wybuchnął. — Dlaczego nie idzie do domu?

— Zaraz… pójdę. — wyszeptała.

— Wando, a dlaczego wybrała pani technikum górnicze? To dość nietypowe dla dziewczyny, nie uważa pani?

— Bo… w mieście nie ma innego — odparła zdziwiona.

— Jak to? A szkoła gastronomiczna… — Zdał sobie sprawę, iż powiedział głupstwo, ale słowa już padły.

— Gastronomiczna? — prawie gniewnie wykrzyknęła, ale się powstrzymała. — To znaczy, nie ma innej dobrej szkoły.

— Nie ciągnie panią do gotowania?

— Nie. — Spuściła wzrok na podręcznik do górnictwa, zmarszczyła brwi. — I tak już umiem gotować.

— Szlachetne. Może szkoła muzyczna? — „naprawił” błąd Grzegorz. — Słyszałem… iż pani pięknie śpiewa.

— Nie przyjęli mnie. —Wanda odwróciła głowę, a w jej oczach zaiskrzyła się determinacja, gdy szepnęła: *”Ale to nie znaczy, iż przestanę”*, i wtedy Grzegorz zrozumiał, iż w tej dziewczynie jest więcej siły niż w całej jego ostrożności.

Idź do oryginalnego materiału