Mężczyzna stał na dachu samochodu i rozbijał go młotem: gdy policjanci przybyli i poznali powód, byli w szoku

polregion.pl 3 dni temu

Na wąskiej uliczce starej dzielnicy Krakowa nagle rozległ się ostry, głuchy dźwięk, jakby ktoś z ogromną siłą uderzył w grubą blachę. Przechodnie drgnęli i odwrócili głowy. Źródło hałasu było oczywiste na dachu białego dostawczaka stał siwowłosy mężczyzna, ściskając w dłoniach ciężki młot kowalski.
Ludzie zamarli w osłupieniu, a przerażenie w ich oczach rosło z każdym uderzeniem. Blacha pod jego stopami uginała się i trzeszczała, dach był już pokryty głębokimi wgnieceniami, a kawałki farby i metalu spadały na bruk. Przednia szyba, jeszcze chwilę temu cała, teraz pokryła się pęknięciami, aż w końcu rozpadła się na tysiące kawałków. Każdy zamach młotem kończył się głuchym łoskotem, który odbijał się echem od kamienic.
Mężczyzna coś wykrzykiwał słowa mieszały się w chrapliwy potok, z którego dało się wyróżnić tylko oderwane przekleństwa i błagania. Żaden z gapów nie mógł zrozumieć, o czym mówi.
Jeden z przechodniów, drżącymi rękami sięgając po telefon, wykręcił numer na policję. Kilka minut później na ulicy zawyły syreny. Radiowóz gwałtownie zahamował, a dwaj funkcjonariusze podbiegli do roztrzaskanego auta. Ostrożnie, ale stanowczo ściągnęli mężczyznę z dachu, odbierając mu młot.
Gdy znalazł się na ziemi, stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Nie stawiał oporu. Usiadł na krawężniku, objął głowę dłońmi i zaczął cicho szlochać. Policjanci, próbując zrozumieć sytuację, przysiedli obok i zaczęli wypytywać.
To, co usłyszeli, wprawiło ich w osłupienie.
Kilka dni wcześniej jego syn, Piotrek, zginął w straszliwym wypadku. Lekarze walczyli o jego życie, ale nie udało się go uratować.
Auto, które teraz niszczył, było właśnie tym samym, w którym jego dziecko straciło życie. Starzec nie mógł na nie patrzeć bez uczucia, iż serce zaraz mu pęknie. Każdy szczegół, każda rysa przypominała mu o tragedii. W końcu, w przypływie rozpaczy, chwycił młot, by zniszczyć ten niemy pomnik swojego bólu.
Gdy to opowiadał, głos mu się załamywał. Policjanci milczeli, a w oczach jednego z nich pojawiły się łzy. W tej chwili nikt nie widział w nim wandala przed nimi siedział złamany człowiek, który próbował choć w ten sposób poradzić sobie z cierpieniem.
Ulicę spowiła cisza. Przechodnie, którzy jeszcze przed chwilą gapili się z ciekawością, teraz spuścili wzrok. A mężczyzna, ocierając łzy, szeptał, iż chciał tylko uwolnić się od bólu, który codziennie rozrywał go od środka.

Idź do oryginalnego materiału