Mężczyzna stał na dachu samochodu i rozbijał go młotem: gdy policja przybyła i poznała powód, była w szoku

newsempire24.com 3 dni temu

Na wąskiej uliczce starej dzielnicy Krakowa nagle rozległ się ostry, głuchy odgłos, jakby ktoś z ogromną siłą uderzył w grzbiet blachy. Przechodnie wzdrygnęli się i odwrócili głowy. Źródło hałasu było oczywiste na dachu białego dostawczego fiata stoi starszy mężczyzna o siwych włosach, oburącz ściskając ciężki młot.
Ludzie zamarli w osłupieniu, a przerażenie w ich oczach rosło z każdym uderzeniem. Blacha pod jego stopami uginała się i trzeszczała, dach pokrył się głębokimi wgnieceniami, kawałki lakieru i metalu spadały na bruk. Przednia szyba, jeszcze przed chwilą cała, teraz pękła, a kolejny cios młota roztrzaskał ją na drobne kawałki. Każdy zamach narzędziem wypełniał ulicę echem, mieszając się z chrzęstem i głuchym łomotem.
Mężczyzna coś wykrzykiwał słowa zlewały się w ochrypły potok, w którym można było rozpoznać tylko oderły fraz, podobne do błagań lub przekleństw. Nikt z gapiów nie rozumiał, co mówi.
Jeden z przechodniów, drżącymi rękami wyjmując telefon, zadzwonił po policję. Kilka minut później na ulicy rozległy się sygnaly radiowozu. Dwóch funkcjonariuszy podbiegło do fiata. Ostrożnie, ale stanowczo ściągnęli mężczyznę z dachu, odbierając mu młot.
Gdy znalazł się na ziemi, nikt nie spodziewał się, co się stanie dalej. Starszy pan nie stawiał oporu. Usiadł na krawężniku, objął głowę dłońmi i zaczął cicho szlochać. Policjanci, próbując zrozumieć sytuację, przysiedli obok i zaczęli wypytywać.
To, co usłyszeli, wstrząsnęło wszystkimi.
Okazało się, iż kilka dni wcześniej jego syn, Tadeusz, zginął w straszliwym wypadku. Lekarze walczyli o jego życie, ale nie udało się to uratować.
Samochód, który teraz niszczył, był dokładnie tym, w którym jego dziecko straciło życie. Starzec nie mógł na niego patrzeć bez uczucia, iż serce rozrywa mu się na kawałki.
Każdy detal, każda rysa przypominała mu o tragedii. W końcu, w przypływie rozpaczy, chwycił za młot, by zniszczyć ten niemy pomnik swojego cierpienia.
Gdy o tym mówił, głos mu się załamywał. Funkcjonariusze milczeli, a w oczach jednego z nich zabłysły łzy.
W tej chwili nikt nie widział w nim wandala czy przestępcy przed nimi siedział załamany człowiek, który próbował choć trochę ukoić swój ból.
Ulica spowiła się ciszą. Przechodnie, którzy jeszcze przed chwilą obserwowali scenę z ciekawością, teraz stali ze spuszczonymi wzrokiem. A starszy mężczyzna, ocierając łzy, szeptał, iż chciał tylko uwolnić się od rozpaczy, która rozdzierała go od środka.

Idź do oryginalnego materiału