W pewien senny, jakby nierealny poranek, mężczyzna postanowił poślubić kobietę, która gasła w szpitalnym łóżku. ale to, co stało się kilka godzin później, wprawiło wszystkich w osłupienie.
Kinga, trzydziestoletnia kobieta o oczach jak letnie niebo, dzieliła życie ze swoim ukochanym Kacprem. Spędzili razem dwa lata, gdy nagle usłyszała wyrok zaawansowanego raka, który rozprzestrzeniał się jak ciemne chmury przed burzą.
Mimo bólu i lęku, w jej sercu płonęło jedno pragnienie zostać żoną człowieka, który był dla niej całym światem.
Nie zwlekając, urządzili ślub w szpitalnej sali. Krewni i przyjaciele stłoczyli się wokół łóżka, nie ukrywając łez. Powietrze drżało od emocji, a Kacper uczynił wszystko, by ten dzień był jak baśń pełną czułych słów, delikatnych dotyków i szeptanych obietnic.
Gdy wypowiedzieli sakramentalne tak, zostali sami, spleceni dłońmi. Cisza zawisła między nimi jak mgła aż nagle zdarzyło się coś, co nie miało prawa się zdarzyć.
Lekarze, przyzwyczajeni do smutku, znaleźli się w obliczu cudu. Monitory przy łóżku Kingi zaczęły pokazywać dziwne, niemożliwe dane poziom tlenu wzrósł, serce biło równo, jakby czas się cofnął. Pacjentka, której nie dawano szans, nagle odzyskiwała siły.
Później mówiono, iż to fala szczęścia ta jedna chwila absolutnej miłości obudziła w niej wolę walki. Guz, dotąd nieustępliwy, zaczął się cofać pod wpływem leków, które wcześniej były bezsilne.
Wieść o tym rozniosła się szybciej niż plotki na wiejskim jarmarku. Ludzie pisali listy, przysyłali kartki z życzeniami, a Kinga, uśmiechając się słabo, mówiła: Miłość to nie tylko uczucie to promień, który potrafi rozświetlić najczarniejszą noc.
To, co miało być pożegnaniem, stało się początkiem czegoś nowego nadziei, która, jak wiosenne słońce, stopiła lód rozpaczy.