Czy męskość jest w sztuce tabu? Tak zasugerował ostatnio na Instagramie „Szumu” Grzegorz Stefański, wywołując lawinę komentarzy, w dużej mierze negatywnych. W pierwszym odruchu chciałoby się z nimi zgodzić: w końcu dopiero co dowartościowano twórczość kobiet i osób nieheteronormatywnych, a tu cis mężczyźni znowu zaczynają się rozpychać. Znowu chcą atencji i dowartościowania, a mogliby, na przykład, wreszcie zamknąć japy i nie przeszkadzać innym? Wygląda na to, iż nie mogą, jak to cisy. Pozytywna wiadomość jest taka, iż przynajmniej niektórzy zaczynają myśleć o tym, co mówią. Ba, zaczynają się choćby zastanawiać, czy mogą być innymi cisami, bardziej pasującymi do współczesnego świata. W naszej kulturze powolutku zaczyna kiełkować figura nowego mężczyzny: umiejącego rozmawiać, przyznawać się do własnych emocji, chodzącego na terapię, dbającego o własne zdrowie i uczestniczącego w męskich dyskusjach się o Przegrywie Patrycji Wieczorkiewicz i Aleksandry Herzyk. Takiego, który nie boi się chodzić w różowej koszulce z napisem „I’m Kenough”, uwierają go stereotypowe poglądy feministek na temat męskości (patrz serial Szkoła złamanych serc), a choćby – takiego, który może stać się ofiarą kobiety (Reniferek). Co prawda polskie sztuki wizualne są pod tym względem mocno do tyłu, jednak wszystko wskazuje na to, iż męskość przestaje być tematem, który nie raził tylko na wystawie w galerii Kubeł (kto pamięta Faceta na skraju załamania nerwowego?). Intuicja mi podpowiada, iż nowa męskość może być topowym tematem następnych artystycznych sezonów, a nowemu trendowi szlaki przeciera – czy tego chcecie, czy nie – Patryk Różycki. Potwierdza to jego wystawa Moje pierwsze w życiu… o seksualności w Sklepie Galerii Karowa.
Obrazy Różyckiego przypominają bardziej klatki z filmu niż autonomiczne dzieła. I tak się je ogląda: miast kontemplować kompozycje i barwy, niecierpliwie przechodzisz do kolejnych ujęć, by zobaczyć, co wydarzy się dalej.
Patryk Różycki to frapująca osobowość. Jakkolwiek może wydać się to niesamowite, w 2024 roku w zblazowanym polskim środowisku artystycznym udaje mu się być postacią kontrowersyjną. Kontrowersja polega na tym, iż Różycki opowiada o sobie i historii swojej rodziny, mieszkającej w Kole. Rodzina Różyckiego to typowa podstawowa komórka społeczna z polskiej prowincji, z oszczędnym zasobem kapitałów ekonomicznych i kulturowych, i typowymi dla tej klasy społecznej problemami: konserwatywnymi wzorcami genderowymi uwikłanymi w katolicką moralność, ukrywaną przemocą, marzeniami o wyrwaniu się ze wsi i awansie. Różycki maluje te historie nie owijając w bawełnę. Nie straszny mu ekshibicjonizm, co budzi wśród publiczności sprzeczne emocje: jedni biją mu brawo, a inni plują jadem, oskarżając artystę o kapitalizowanie biedy i żerowanie na własnej rodzinie, co osobie zamieszkałej w Warszawie i mającej na koncie kilka indywidualnych wystaw (w tym większość w jednej galerii) już nie wypada. Co gorsza, był również nominowany do Paszportów „Polityki”, choć akurat o tym fakcie łatwo zapomnieć, bo nie wygrał. Nie jestem pewna, czy tej rangi sukces dyskwalifikuje Różyckiego jako rodzinnego narratora, za to ilość nagromadzonych wokół artysty emocji sprawiła, iż sama nabrałam ochoty na konfrontację. Dokonałam więc wysiłku – zeszłam warszawską skarpą na Solec, gdzie w tej chwili mieści się Sklep Galeria Karowa – i nie żałuję.
Zgodnie z tytułem wystawy Różycki tym razem postanowił pochylić się nad własnym dojrzewaniem seksualnym i kształtowaniem się jego tożsamości jako heteroseksualnego mężczyzny. Jego opowieść w galerii Sklepie Karowa przybrała formę linearną, i to dosłownie: obrazy zawieszone zostały na jednej linii, jeden obok drugiego, w porządku chronologicznym, i opatrzone zostały numerami odsyłającymi do obszernych opisów w mapce, która zastąpiła zwyczajowy tekst kuratorski. Już na wejściu uderza więc specyficzne podejście Różyckiego do malarstwa, które pełni rolę podrzędną wobec historii: jego obrazy przypominają tu bardziej klatki z filmu niż autonomiczne dzieła. I tak się je ogląda: miast kontemplować kompozycje i barwy, niecierpliwie przechodzisz do kolejnych ujęć, by zobaczyć, co wydarzy się dalej. Z racji, iż wystawa już się skończyła, sprzedam wam garść spoilerów.
W propozycji Różyckiego wyjątkowa jest normalizacja tego, co wstydliwe. W swojej narracji artysta jest po prostu zwykłym chłopakiem, przeżywającym wzloty i upadki, który doświadcza z tego tytułu emocji, i potrafi się do nich przyznać.
Co znamienne, malarska historia Różyckiego zaczyna się od filmu, a iż jest to opowieść o dojrzewaniu seksualnym, to oczywiście jest to film porno. W wieku pięciu lat Różycki ogląda pierwszy film erotyczny, który pokazuje mu brat; groteskowa scenka figli miłosnego trójkącika, przebranego w XVIII-wieczne francuskie kostiumy i pozorującego scenkę zazdrości, jest pierwszym obrazem seksu, jaki zapada w pamięć małemu Patrykowi. I nie ostatnim: wyobraźnię dorastającego bohatera jeszcze długo będą karmić głównie przerysowane wizerunki stosunku seksualnego z filmów i gazetek pornograficznych, które pożycza od kolegów lub ogląda ukradkiem w miejscach męskiego odosobnienia – za garażami lub na budowie. Pornografię pochłania bezrefleksyjnie, nie mając świadomości, jak kształtuje ona jego wyobrażenie o kobietach, oraz iż od pornografii można się uzależnić (obecnie Różycki bohatersko deklaruje, iż potrafi nie oglądać porno choćby tydzień). Poza porno nie ma zresztą innych przewodników po świecie seksualności: pierwsze zetknięcie z nagością starszego brata wywołuje w nim konsternację (bo dlaczego on ma większego i bardziej owłosionego?), sen o nagiej matce wprawia go w popłoch, ojciec z nim nie rozmawia, tylko wręcza mu książkę Między nami mężczyznami, w której masturbacja jest opisana jako samogwałt. Tak zachęcony, młody bohater dokonuje pierwszych prób autoerotycznych, których świadkiem jest kocyk w tygryski; niestety razem z tym pojawia się wstyd, podbijany przez otoczenie. Gdy spowiada się ze swoich seksualnych doświadczeń księdzu w konfesjonale, ten na niego krzyczy, zaś w kręgu rówieśniczym Różyckiego masturbacja była tematem tabu. „Walić gruchę” mogli tylko tirowcy, uważani za przegrywów – prawdziwym osiągnięciem było wyrwanie dziewczyny. Różyckiemu długo się to nie udawało, co znów było powodem wstydu i narastającej desperacji, upodabniającej go do bohaterów American Pie – kadr z tego filmu został zresztą przemalowany przez artystę. Idąc tym tropem, sekcja obrazów z czasów nastoletnich jest pełna rozbrajającego humoru rodem z teen comedy-drama: na jednym z płócien widzimy Różyckiego dokonującego inicjacji seksualnej w stodole – z dziurą w materacu; na innym jego kolegę demonstrującego umięśnioną klatę („od seksu, he he”). Prawdziwie rozczulić może historia wielkiej miłości artysty, z powodu zwykłego nieporozumienia zakończona dramatycznym rozstaniem i depresją.
Czas nastoletniej burzy hormonalnej podsumowuje autoportret Ja płaczący ze złamanym sercem, będący ekspresyjnym zbliżeniem na twarz Różyckiego, wykrzywioną od szlochu. Na szczęście później jest tylko lepiej – nasz bohater zaczyna spotkać się z dziewczynami i to one uczą go akceptacji własnego ciała, które artysta w akcie ekshibicjonistycznej szczerości maluje (Moje genitalia, Moja pupa) – w końcu nie ma się czego wstydzić. Z czasem przełamuje kolejne męskie tabu: doświadcza bliskości z innymi mężczyznami i otwiera się na eksperymenty erotyczne, co, jak się okazuje, nie zaburza jego tożsamości jako heteroseksualnego mężczyzny. Obraz Dzień po seksie z mężczyzną, wracałem do domu, stałem na moście i myślałem, jak się z tym czuję, komentuje następująco:
Bałem się wstrętu wobec siebie, tego, iż już nigdy w życiu nie spojrzę sobie w oczy, iż moje życie będzie odtąd zupełnie inne, iż ja stanę się inny. Stałem na moście i patrzyłem na płynącą rzekę. Wcale nie czułem żadnego obrzydzenia i nienawiści do siebie, było mi dobrze z tym, co zaszło, z nowym doświadczeniem, z bliskością z przyjacielem, którą też przez to mogłem zbudować.
Wycieczka przez głębokie gardło serca. „Ciotka Kena” w lokal_30
Praca Dzień po seksie… jest kolejnym momentem zwrotnym w historii dojrzewania Różyckiego: od tej pory artysta wydaje się być coraz bardziej pogodzony ze sobą i otwarty na innych. Nie ma problemu, żeby rozmawiać o emocjach z kolegami, potrafi okazywać im koleżeńską czułość i nie wstydzi się siebie. Gdy jego ojciec pozwala sobie przy stole na homofobiczny komentarz, Różycki wali wprost: co ty na to, iż twój ukochany syn robił loda innemu mężczyźnie? Z kolei gdy jego Tinder i Instagram zaskakują internautki konfesyjnym tonem, Różycki aranżuje scenki, w których zmywa naczynia – jako dowód, iż nie jest odklejony od rzeczywistości. Masturbacja staje się dla niego po prostu formą relaksu, a nie czynnością zakazaną; udaje mu się nawiązać szczerą relację z matką, przed którą nie ukrywa swojego życia seksualnego i chętnie dzieli się z nią swoimi przemyśleniami. Na tym kończy się narracja Różyckiego, i jest to końcówka znacząca: w męskim imaginarium figura matki jest w końcu tyle zmitologizowana, co traumatyczna. Matka to symbol utraconego bezpieczeństwa i bezwarunkowej miłości, której żadna inna kobieta już mężczyźnie nie da (#roszczeniowebaby), uosobienie czystości (matka-dziewica) i tęsknoty, do której wstyd się przyznać; wstyd też zanadto z matką się spoufalać, bo to niemęskie. Różycki zdecydowanie odrzuca te metafory – z matką udaje mu się nawiązać relację partnerską. Obraz Rozmawiając z matką o seksie jest więc kropką nad „i” pozytywnej przemiany, która oznacza w tym wypadku dobre relacje zarówno z mężczyznami, jak i kobietami. Otwiera to też drogę do tematu międzygenderowego sojusznictwa, który, mam nadzieję, będzie przez artystę kontynuowany. Tym bardziej, iż jak deklarował na wernisażu sam Różycki, mimo krytyki nie zamierza rezygnować z opowiadania o sobie i rodzinie.
Patryk Różycki oczywiście nie jest pierwszym artystą, który podejmuje temat męskości – co jest więc w jego propozycji wyjątkowego? Myślę, iż kluczowa jest tu normalizacja tego, co wstydliwe. W swojej narracji Różycki jest po prostu zwykłym chłopakiem, przeżywającym wzloty i upadki, który doświadcza z tego tytułu emocji, i potrafi się do nich przyznać. I jest to niezwykłe na tle innych artystów, którzy kurczowo trzymają się stereotypowych męskich ról: ogrywają figury strongmenów (Marek Rachwalik, młody Norbert Delman), pogrążonych w depresji komediantów-showmenów-przegrywów (Oskar Dawicki, Arti Grabowski), introwertyków-ponuraków (Wojciech Bąkowski), zdystansowanych tricksterów (Kacper Lecnim, młody Cezary Poniatowski, Honza Zamojski) czy po prostu znokautowanych przez nowe społeczne standardy upadłych, lub też tonących, samców alfa (Grzegorz Stefański czy uczestnicy słynnej wystawy Chcę być kobietą! w galerii XXI). To, co uderza w przywołanych przykładach, to brak programu pozytywnego – męskość jest tu maską, która skrywa nierzadko trudne i jeszcze do niedawna nieakceptowane społecznie emocje. W momencie, gdy maska przestaje działać, mężczyznę czeka tragiczny koniec. Propozycja Patryka Różyckiego jest już inna – zamiast odgrywać stereotypowe męskie role, pokazuje, iż do nich nie przystaje i nie boi się być inny. Emocje są jego specjalnością i czuje się z nimi dobrze. jeżeli zakłada maskę, to tylko nawilżającą – wszak mężczyzna też powinien dbać o siebie. Ciężko temu nie przytaknąć: w 2024 roku standardowa męska pielęgnacja zdecydowanie powinna wyjść poza żel 3 w 1.
Wystawa jako nieporozumienie. „Chcę być kobietą” w Galerii XX1
Na tle swoich kolegów ze sztuki Patryk Różycki zdobył się na akt niemałej odwagi, którą trudno dyskredytować oskarżeniami o interesowność czy męski egotyzm. Wypada też wyjątkowo na tle społecznej debaty w Polsce, która zdaje się ciągle koncentrować na temacie toksycznej męskości – najwyraźniej ta pozytywna ciągle nie jest wystarczająco hot. I choć rozumiem, iż niektórych powrót męskości może uwierać, szczególnie, iż miejsca na tej estradzie nie ma szczególnie dużo, to myślę, iż nie warto wylewać dziecka z kąpielą – szczególnie, jeżeli na horyzoncie majaczy szansa na nową męską jakość. Biorąc pod uwagę, jak długo faceci milczeli o swoich emocjach, dajmy się im wreszcie wygadać.