99% postów piszę na pełnym luzie, ale jest ten 1%, który przychodzi mi z trudem. Nikt nie obiecywał, iż zawsze będzie lekko.
W tym wypadku powodem jest fakt, iż komentuję nie standardowy wysryw jakiejś ideolożki, której udało się zdobyć trochę zasięgów, więc plecie bzdury prosto z feministycznego podręcznika. Nie. Tu mamy do czynienia z reprezentantem profesji mającej w domyśle pomagać ludziom.
Od dawna piszę, iż zawód psychologa/psychoterapeuty nieprawdopodobnie się zdewaluował. Postępactwo powoli przejmuje u nas w całości nauki społeczne i mężczyzna musi być naprawdę bardzo ostrożny wybierając fachowca, od którego chce uzyskać pomoc. Stąd ten post piszę ku przestrodze i celem zwrócenia uwagi na niepokojące praktyki.
|""Mężczyzna ma żonę, którą kocha, ale się wstydzi albo choćby boi przyznać przed nią, iż stracił pracę. Nie wyobraża sobie, iż wróci do domu i powie: - "Kochanie, słuchaj, jest źle, właśnie wylali mnie z roboty i nie wiem co dalej. Przecież mamy dzieci i kredyt na mieszkanie".|Na początku zaznaczę, iż komentowany przeze mnie tekst nie jest autorstwa "Terapia Par i Małżeństw". To fragment wywiadu w Wyborczej z innym kołczem-pseduopsychologiem. Wywiad jest długi, dlatego skupię się na tym fragmencie, pod którym pan psychoterapeuta najwyraźniej się podpisuje, skoro udostępnił go u siebie.
Zacytowany scenariusz strachu przed rozmową z żoną o utraconej pracy jest ciekawy, bo rzeczywiście się zdarza. Może choćby częściej niż myślimy. Natomiast ani w wywiadzie, ani u pana psychoterapeuty nie pada choćby sugestia, iż te obawy mogą być uzasadnione. Albo chociaż pytanie: czy te obawy mają jakieś podstawy?
|"I tu uderzamy z grubej rury w bardzo poważny temat, jakim jest kultura patriarchalna, w której żyjemy."|Mam naprawdę wielką prośbę do mężczyzn. o ile jesteście w trakcie leczenia psychiatrycznego lub terapii i wasz specjalista zaczyna bredzić coś o patriarchacie, natychmiast przerwijcie współpracę i znajdźcie kogoś innego. Terapeuci oczadzeni ideologią są niezwykle niebezpieczni i mogą wyrządzić wam ogromną szkodę. Gdy mówią, iż źródłem waszych problemów jest nieudowodniony, wymyślony przez wrogą wobec mężczyzn ideologię system, to jasny sygnał, iż oni nie tyle chcą wam pomóc, co przeprogramować. A w najlepszym wypadku myślą, iż wam pomagają. Skutki mogą okazać się tragiczne.
Abstrahuję choćby od faktu, iż "bo patriarchat" to bardzo płytka i powierzchowna diagnoza rzeczywistości. Nie odnosi się precyzyjnie do źródła problemu, tylko zamyka go w pojęciu ogólnym.
|"W patriarchacie to na mężczyźnie spoczywa cała odpowiedzialność za utrzymanie rodziny."|O, tu mamy piękny przykład pogubienia w rzeczywistości. Owszem, w patriarchacie jest taki wymóg. Ale nasz system patriarchalny nie jest, a oczekiwanie zaradności wynika z preferencji kobiet. Więc choćby jeżeli na płaszczyźnie formalnej społeczeństwo nie oczekuje od mężczyzn utrzymania rodziny (co też w większości państw świata byłoby w tej chwili wymogiem nierealnym), to kobiety oczekują przynajmniej partycypacji w domowym budżecie, a do mężczyzn niezaradnych tracą szacunek.
To jest dla mnie niepojęte, iż w ogóle musimy informować o kwestiach tak oczywistych jak preferencje i oczekiwania kobiet odnośnie męskiej zaradności, bo żaden ze "specjalistów" od spraw damsko-męskich nie jest łaskaw tego zrobić. Mam wrażenie, iż nasze wzajemne oczekiwania od płci przeciwnej urosły w ostatnich latach do czegoś bardzo negatywnego. Męskie preferencje są w przestrzeni publicznej krytykowane, z kolei kobiece oczekiwania odnośnie mężczyzn są przemilczane. Tymczasem te wzajemne oczekiwania, pomimo wysokich kosztów, przyniosły nam ogromny sukces cywilizacyjny i ja z pewnością nie uważam ich za mechanizm jednoznacznie negatywny.
|"A gdzie w tym wszystkim jest jego dobro?"|Bardzo dobre pytanie. Warto postawić inne - czy dobro mężczyzny jest w ogóle w zakresie zainteresowań kobiet? Bo to one decydują o tym czy związek istnieje, czy się rozpada. Więc jeżeli mężczyźni boją się przyznać kobietom do porażki, to z czego to wynika? Urojonej kultury patriarchalnej, czy realnej obawy, iż zostaną porzuceni na rzecz osobnika bardziej zaradnego?
Nie zrozumcie mnie źle. Uważam... albo nie. Wiem, iż kobiety umieją kochać bardzo głęboko. Potrafią stać przy swoim mężczyźnie, gdy ten ma gorszy okres w życiu. Ale wbrew temu co nam się wmawia, nie jest to miłość bezwarunkowa, a odstąpienie od własnych oczekiwań względem partnera jest terminowym odroczeniem. Mężczyzna wcześniej czy później musi się podnieść i ponownie być zaradnym. I częściej niż rzadziej lepiej dla niego, żeby zrobił to szybciej. Oczywiście nie oznacza to, iż partnerka zawsze porzuci mężczyznę, który przestał sobie radzić. Tak oczywiście nie jest, ale dla kobiet bardzo ważna jest świadomość tego, iż facet się stara i wkłada rzeczywisty wysiłek w poprawę swojej sytuacji.
Szkoda, iż o tym się głośno nie mówi i to ja - jełop bez szkoły - muszę występować w roli eksperta.
|"Przecież pierwsze, co w takiej sytuacji należałoby zrobić, to pozwolić mu zrozumieć, iż aby pomagać innym, musi najpierw pomóc sobie."|No właśnie. Więc skoro mężczyźni nie mają takiego poczucia, to co zawodzi? Jakiś istniejący daleko od nich system, czy może sama partnerka?
Swoją drogą - pan terapeuta i w tym momencie wypłaszcza problem. Pomaganie innym może być jak najbardziej narzędziem służącym pomocy samemu sobie. Mężczyźni mają silną potrzebę rozwiązywania problemów. Kiedy nie radzą sobie z własnymi, lub nie potrafią ich gwałtownie rozwiązać - będą próbowali odzyskać poczucie podmiotowości na inny sposób.
|"Nie pomoże ani sobie, ani swoim bliskim, jeżeli wszystkie te trudne przeżycia i emocje będzie w sobie kisił."|I tu jest mój fundamentalny problem z ideą "mężczyźni powinni okazywać emocje, płakać i mówić o trudnych przeżyciach". O ile mogę zrozumieć taką potrzebę, o tyle na końcu i tak liczy się działanie. Feministki tyle mówią o tym, iż mężczyźni powinni móc płakać, ale na tym ich porady się kończą. Nie mówią o tym co ma nastąpić potem i jakie są zagrożenia jeżeli mężczyzna będzie płakał, mówił o swoich emocjach i nic poza tym. Pomijając już fakt, iż wiele z tych łez jest spowodowanych właśnie bezradnością czyli brakiem pomysłu/wiary na DZIAŁANIE. Mężczyźni są zaprogramowani na działanie i rozwiązywanie problemów, a nie ich generowanie, szczególnie w przypadku dostarczania rodzinie zasobów finansowych.
To dość przykre - pomimo tego, iż kobiety i mężczyźni są ze sobą nierozerwalnie związani, dla większości kobiet męska psychika jest kompletną zagadką. Stąd właśnie bierze się ta głupiutka feministek recepta na płakanie. Rzecz w tym, iż mężczyźni nie mają potrzeby bycia wysłuchanymi. To kobiety potrzebują się wygadać i oczyścić głowę. My potrzebujemy konkretnych rozwiązań i zwracamy się po pomoc dopiero wtedy, gdy problem przerasta nasze bieżące możliwości. I kiedy wyjdziemy ze swojej strefy komfortu i poprosimy o wsparcie - oczekujemy rad dotyczących działania, a nie rękawa do się wypłakania.
|"Nie da też rady dalej spłacać kredytu na mieszkanie, jeżeli jest jedyną osobą zarabiającą w rodzinie. "|Co jest kolejnym argumentem przeciwko tezie, iż żyjemy w patriarchacie, w którym to wyłącznie na mężczyźnie leży obowiązek zarabiania na rodzinę. Pan psycholog sam sobie zaprzecza, bo najpierw pisze "W patriarchacie to na mężczyźnie spoczywa cała odpowiedzialność za utrzymanie rodziny", a potem stwierdza to co powyżej. To jak w końcu jest? Patriarchat i utrzymanie rodziny, czy jednak jedna osoba nie wskóra?
|"Jeżeli obawiamy się otworzyć przed bliską nam osobą, boimy się powiedzieć, iż coś tak trudnego jak utrata pracy nas spotkało, warto zadać sobie pytanie, czy ta osoba jest faktycznie mi bliska."|Może jest na tyle bliska, iż wiemy jak zareaguje i mamy uzasadnione podstawy do obaw?
Ani razu w tekście nie pada choćby sugestia, iż te obawy są uzasadnione. Że kobiety są uprzywilejowane na rynku matrymonialnym. Że stosunek mężczyzn do kobiet jest dla tych pierwszych mocno niekorzystny. Co to są za recepty i diagnozy, które nie odnoszą się do fundamentów, na których opierają się męskie obawy? To nie jest tak, iż lęk jest bezzasadny, bo na podstawie samej statystyki można wywnioskować, iż jak najbardziej istnieją powody do obaw. Do tego dodajmy kwestię dyskryminacji mężczyzn w sądach rodzinnych. Jak można - będąc osobą racjonalną - nie obawiać się tego, iż druga osoba może puścić cię w samych skarpetach i odebrać ci dzieci, jeżeli zdecyduje się na rozwód?
Wystarczy spojrzeć na statystyki rozwodów. Konkretnie interesuje nas rubryka: która strona inicjuje rozwody i w jakim % są to kobiety. o ile mnie pamięć nie myli - było to 75% z górką. No więc czy racjonalne jest przyznać się do słabości przed stroną, która prawie na pewno będzie tą, od której wyjdzie wniosek rozwodowy? Czy w moim jako mężczyzny interesie leży uzewnętrznianie się, kiedy kobiety nie akceptują słabości? Lub - w najlepszym wypadku - akceptują ją do pewnego momentu, którego nie jesteśmy w stanie precyzyjnie określić?
|"Może warto usiąść razem i w miarę możliwości w stonowany sposób porozmawiać o tym, co się stało. Ja wierzę w otwartość w związkach. "|Ja też wierzę i uważam, iż o ile wybrało się adekwatną kobietę do związku, to ta wykaże się wsparciem i zrozumieniem. Ale to wszystko ma swoje limity czasowe, dlatego zamiast tracić czas i mazać się, iż straciło się pracę, dużo więcej sensu będzie miało podejście do tego analitycznie. Wyliczenia finansów i plan na jak najszybsze znalezienie innej pracy.
|"Tymczasem my, mężczyźni, tej otwartości często unikamy. Bo jak to? Oto ja, wielki macho, twardziel, wyjdę na słabeusza, a wtedy bliska osoba na pewno mnie zostawi i dzieci przestaną mnie szanować."|A czy pan pseudopsycholog nie pomyślał, iż mężczyzna może po prostu mieć poczucie, iż zawiódł drugą stronę? Że nie wywiązał się ze swojej roli opiekuna? Te gadki o macho i twardzielu to wyjątkowej klasy pierdolenie. Mężczyźni tak nie myślą. Po prostu czują, iż zawiedli i część z nich obawia się, iż może zostać kopnięta w dupę, co pan psycholog jedynie wyśmiewa jako nierealny scenariusz. Z takim to specjalistą mamy do czynienia.
|"I to jest to błędne, wyniszczające podejście, którym obarczamy również, często nieświadomie, następne pokolenia. Przecież dzieci widzą, co się dzieje. Dzieci czują, iż coś jest nie tak, iż jest napięcie w domu, iż tata wychodził codziennie do pracy, a teraz siedzi całymi dniami w domu."|To prawda, dzieci są bardzo wyczulone na napięcia emocjonalne. Zgadzam się z tym, iż nie należy ukrywać przed dzieckiem prawdy. Natomiast rozładowanie napięcia emocjonalnego w domu jest zadaniem dla obojga rodziców.
Powstaje następujące pytanie: jak na dobrostan i światopogląd dziecka wpływa to, iż tata stracił pracę i załamał się, po czym mama zdecydowała się od niego odejść, w czego następstwie kontakt z tatą stał się sporadyczny? To - wbrew temu jak rzeczywistośc postrzega pan terapeuta - nie jest nierealny scenariusz z kosmosu. I trudno dziwić się mężczyznom, iż są przerażeni taką perspektywą.
Podsumowując: pan terapeuta przedstawił całkowicie ginocentryczną wizję świata, w której mężczyźni zachowują się irracjonalnie i aktywnie działają na swoją szkodę. W ani jednym akapicie nie padła choćby sugestia, iż męski model zarządzania stresem może wynikać z doświadczenia, a ich obawy są jak najbardziej realne, na co wskazują wszystkie dostępne dane.
Jeżeli z tego wpisu powinniście wynieść jakąś naukę, to taką, iż nie należy bezgranicznie ufać kompetencjom psychologa. jeżeli czujecie, iż terapeuta kieruje się ideologią, a nie pozyskanymi od Was informacjami - poszukajcie pomocy u kogoś innego. Terapeuty, który naprawdę chce Wam pomóc poprzez dojście do sedna problemu, który docieka prawdy i nie tłumaczy sobie świata kliszami.