– O, a ty dokąd tak elegancki? – zapytał sąsiad, widząc Marka w garniturze i pod krawatem.
– Na studniówkę do syna – odpowiedział tamten.
– No proszę! Jak gwałtownie rosną cudze dzieci…
– Własne też – uśmiechnął się Marek.
– No tak… Czyli już niedługo skończą się alimenty?
Marek spojrzał na sąsiada w taki sposób, iż tamten natychmiast się zmieszał:
– Co ma piernik do wiatraka?
– Jak to co? Nie znudziło ci się już łożyć na byłą?
– Nie znudziło – rzucił Marek i zostawił sąsiada w lekkim osłupieniu, odchodząc bez słowa.
Stopniowo wrócił mu dobry nastrój. Dopadły go wspomnienia…
***
Tego dnia, gdy jego życie wywróciło się do góry nogami, Marek był kompletnie wykończony.
W teorii – wolny człowiek, zarabia lepiej niż większość, ma świetne mieszkanie, kobiety się za nim uganiają, w pracy wszystko gra, biznes ma się świetnie. To dlaczego czuł się tak okropnie? Nic go nie cieszyło. Nic mu się nie chciało. Wszystko było mu obojętne.
Wychodząc z biura, zorientował się, iż zaraz zacznie padać. Niebo zasnuło się chmurami, zerwał się silny wiatr.
Zamówił taksówkę – nie miał ochoty moknąć.
Samochód, jak na złość, był w serwisie, a parasola Marek nigdy nie miał w zwyczaju nosić.
Wpadł na tylne siedzenie i pogrążył się w wewnętrznej pustce.
Kierowca coś gadał, próbując zaimponować widocznie zamożnemu klientowi, w radiu leciała jakaś smętna piosenka…
Marek nie znosił takiej muzyki…
Aż nagle usłyszał słowa, które momentalnie wyrwały go z odrętwienia.
*Żyłem kiedyś lekkomyślnie, bez troski,*
*Szalona krew grała we mnie jak wino.*
*Jej miłość zdawała się być bez końca,*
*Nie myślałem, iż może być inaczej, lecz…*
*Dzień za dniem traciłem ją w próżni,*
*Raniąc coraz mocniej, coraz gorzej,*
*I straciłem jej świętą miłość,*
*W te dni, gdy była moją…*
W środku coś go ścisnęło… Ból rozlał się po całym ciele, a Marek nagle zrozumiał jego źródło.
Ania…
Aniusia…
Anna…
Tak ją nazywał na różnych etapach życia.
Ich szkolny romans skończył się ślubem. Nikt nie wierzył, iż piękna Anna Kowalska zostanie żoną znanego w całej szkole rozrabiaki, Marka Nowaka.
A on wierzył. Wiedział, iż tak będzie. Po prostu bez niej nie umiałby żyć…
Dla niej się uczył, dla niej piął się w górę, dla niej stał się tym, kim był.
A ona…
Ona zawsze była obok. Kochała. Dbała. Inspirowała.
Urodziła dwóch synów.
Zawsze spokojna, uważna, piękna.
Ani słowa pretensji, ani jednej skargi.
Zawsze była we wszystkim zadowolona.
I w pewnym momencie Marek uznał, iż tak już będzie na zawsze. Że to oczywistość. Że nigdzie od niego nie odejdzie. Wszystko zrozumie, wszystko wybaczy. Zostanie przy nim, bez względu na wszystko.
I Marka poniosło. Pojawiły się pieniądze, a z nimi przyjaciele, dziewczyny, korporacyjne imprezy do rana…
Anna milczała. O nic nie pytała. Akceptowała to jako normę…
Wychowywała synów…
On się nie tłumaczył, nie przepraszał, nie pomagał.
Utrzymywał.
Myślał, iż to wystarczy, żeby była zadowolona i szczęśliwa.
Pomylił się.
Pewnego dnia wszystko skończyło się jednym zdaniem żony:
– Marku, już cię nie kocham.
– Daj spokój! – zbił się z tropu. – Jesteś po prostu zmęczona. Chodźmy na kolację…
Postawiła talerze na stole. I powiedziała stanowczo:
– Nie zrozumiałeś. Musimy się rozwieźć. Już nie mogę i nie chcę być z tobą.
– A pomyślałaś o dzieciach?! – wykrzyknął Marek i sam wewnętrzne wzdrygnął się od banału tych słów.
– Oczywiście. Powinni żyć w miłości… a nie w małżeństwie…
– No to spadaj! – warknął Marek, złapał kurtkę i wyszedł z domu.
Nie pojawiał się trzy dni. Myślał. Liczył, iż ona zacznie go szukać, dzwonić.
Anna milczała.
Wrócił do domu i w przedpokoju zobaczył torby z jej rzeczami. Jej i dzieci…
– Co ty robisz? – spytał.
– Pakuję rzeczy – spokojnie odpowiedziała Anna.
– Po co?
Spojrzała na niego zdziwiona.
– Przestań – wykrzywił się Marek. – Nie trzeba… Sam wyjdę…
I wyszedł.
Wszystko zostawił żonie i synom.
W jego świecie nie mogło być inaczej.
Po rozwodzie Anna przez kilka lat była sama. Wiedział to na pewno. Więc wpadał, kiedy chciał, przywoził prezenty dzieciom, żądał szacunku. Uważał, iż ma do tego prawo.
Aż Anna niespodziewanie wyszła za mąż.
Marek wpadł w szał. Jak ona śmiała?! Ona! Matka jego dzieci! Powinna mu całować stopy, iż wszystko jej zostawił, płaci takie alimenty, a do tego jeszcze pomaga!
I zaczął metodycznie zatruwać życie byłej żonie.
Zwłaszcza gdy się upił.
Tak, zaczęło mu się to zdarzać często.
Dzwonił, wysyłał SMS-y z obelgami…
Nawet groził…
Anna nie reagowała. W końcu zablokowała go w mediach i telefonie.
Wtedy zaczął na nią czyhać na ulicy…
Trzeźwiejąc, Marek zawsze miał do siebie pretensje, iż znów nie zapanował nad emocjami, iż narozrabiał jak pijany…
Ale choć sumienie go gryzło, nigdy nie przeprosił Anny. Nie umiał spojrzeć jej w oczy…
Stopniowo jego życie zmieniło się w ciągłą nienawiść. Do siebie, do Anny, do całego świata…
Przestał czuć, oduczył się radości.
Wszystko go wkurzało…
***
A teraz ta piosenka…
– Kto to śpiewa? – ochryple spytał Marek.
– No co ty, stary?! To Tadek Niejadek! Serio nie słyszałeś?
Marek nie odpowiedział. Po chwili warknął:
– Zawracaj! Natychmiast! Szybko! – i podał adres, pod który mieli jechać.
Mijając supermarket, zobaczył staruszkę z wiadrem piwonii. Ulubionych kwiatów Anny…
Zatrzymał taksówkę, wyskoczył. Zabrał wszystkie kwiaty, wcisnął przestraszonej babci pieniądze…
I oto stał już pod jej drzwiami…
SerI w końcu, po latach bólu i pustki, Marek zrozumiał, iż prawdziwa miłość to nie posiadanie, ale szczęście tych, których kochasz.