Męska wyprawa! Piękny weekend…

krzysztofturzanski.pl 1 rok temu

Czas ucieka. Maciek lat 7. Krzysiu lat 14. Staramy się wygospodarować czas tylko dla siebie. Oczywiście aktywny. Z rodzeństwem bywa różnie, więc naprawdę z dumą patrzę, jak chłopaki są dla siebie oparciem i mogą na siebie liczyć. W trudnych momentach na szlaku starszy brat reaguje tak szybko… iż mogę skupić się na zdjęciach…

Pobudka o 5 rano i ruszamy w Tatry. Prosto na szlak. Przepiękna, ale tłoczna w długi weekend Dolina Kościeliska. Maszerujemy raźnie, a ludźmi się nie przejmuję, bo wiem, iż przy jaskini będzie pusto.

Maciek na widok łańcuchów i stromego podejścia dostał zastrzyku energii. Wreszcie coś się zaczęło dziać. Po pierwszych niepewnych krokach ruszył przed siebie jak kozica górska.

O dziwo w rejonie Jaskini Mylnej pojawiło się trochę osób. Uzbrajamy się w niezbędny sprzęt i ruszamy. Sporo osób wychodzi, a przecież to droga jednokierunkowa. Mówią, iż jaskinia zalana i nie przejdziemy. Trudno i tak trzeba spróbować. Obowiązkowe zdjęcie w “oknie” i ruszamy w ciemności.

Penetrujemy korytarze (także te boczne), czołgamy się, przeciskamy i krok po kroku zagłębiamy się w ciemności. Na próbę gasimy latarki… Nie widać absolutnie nic. Cisza i ciemność. Tutaj nie ma już żadnych ludzi.

Dochodzimy do “zalanego” korytarza. Idę pierwszy. Dzieciaki ruszają za mną. Nie ma problemu, bo mam komplet ciuchów na przebranie (na wszelki wypadek). Wody… było na wysokość wysokiej podeszwy. Ktoś ułożył kamienie i Maciek przeszedł suchą stopą. Nam (bo jesteśmy troszkę wyżsi) było trudniej. Junior trochę zamoczył buty. I tyle.

Jaskinia Mylna za nami. Zmontuję film, to pochwalę się jak to wyglądało w środku. Ruszamy dalej. Na Ornak. To już spokojny spacerek. Dotarliśmy na miejsce i zdecydowaliśmy się wrócić do Wąwozu Kraków. Czeka tam na nas Smocza Jama. Ale dla nas to nie przeszkoda. Prawie 20 km w nogach, a nikt nie marudzi i wszyscy zadowoleni…

Pięknie spędzony dzień zakończony wieczornym basenem i leniwym wygrzewaniem się. Dzieci padły tak, iż miałem wątpliwości czy uda się zrealizować plan na kolejny dzień.

Pobudka o 8.00 i ruszamy. Tym razem Dolina Chochołowska i ruszamy na Grzesia. Po drodze Maciek jak zawsze bawi się w rzeczkach i oczywiście… chwila nieuwagi.. plusk… Przerażony wzrok turystów, ale my jesteśmy przygotowani na takie rozrywki (to nie pierwszy raz się zdarzyło). Przebieramy się i ruszamy dalej.

Im wyżej – tym przyjemniej. Piękne słońce, piękne widoki. Maciek bez problemy zdobył szczyt – 1653 m n.p.m. I zdecydowanie oczekuje wyższych. Takich ze śniegiem. Znów będzie ze 20 km w nogach, ale szczęśliwie wracamy do autka.

Oscypek z grilla, oczywiście z żurawiną i wracamy.

Powrót koszmarny – cena długich weekendów. Wracamy przez Słowację, ale i tak prawie dwa razy dłużej niż jechaliśmy do Zakopanego. W domu gorąca kąpiel i… spać! Przed snem planujemy kolejne wyprawy.

PS. Tak, udało się rano wstać do szkoły.

Idź do oryginalnego materiału