Męska przyjaźń
Krzysztof zatrzymał swoje audi przed centrum handlowym. Nie chciało mu się wychodzić z ciepłego wnętrza auta. Wczoraj padał mokry śnieg przechodzący w deszcz, a w nocy zrobiło się mroźno, powiał zimny wiatr, a śnieg zamarzł w nierówną, śliską skorupę, po której ślizgali się przechodnie.
Jutro urodziny mamy, a Krzysztof zostawił zakup prezentu na ostatnią chwilę. W dużym sklepie na pewno znajdzie coś odpowiedniego.
Wysiadł z samochodu i pierwszy podmuch wiatru rozchylił mu kurtkę, odrzucając jeden koniec szalika za plecy. Przytrzymując poły, zamknął auto i ruszył w stronę budynku, ale natychmiast poślizgnął się i o mało nie upadł. Lodu jeszcze nie posypano reagentami ani piaskiem, a na nogach miał eleganckie buty bez porządnej podeszwy.
Jakoś dotarł do drzwi, wszedł do centrum i z ulgą odetchnął. Już miał skierować się do działu z szalami i apaszkami, ale w porę przypomniał sobie, iż w zeszłym roku już dał mamie chustę.
— Krzysiu, cześć! — usłyszał radosny okrzyk przy witrynie jubilera.
Obok niego stał Wojtek, jego dawny najlepszy przyjaciel, a jak się okazało, jedyny.
— Patrzę, czy to ty, czy nie ty. Ile czasu się nie widzieliśmy? Wyglądasz świetnie, stylowa moda.
— Cześć. Dopiero co wróciłem — odpowiedział Krzysztof trochę zmieszany i z lekkim poczuciem winy.
— A ja właśnie ostatnio o tobie myślałem. Słuchaj, może wpadniemy gdzieś na kawę? — zaproponował Wojtek.
— Właśnie jestem po prezent — odparł Krzysztof.
— Poczekaj, przecież u Jadwigi Stanisławy za parę dni urodziny, prawda?
— Naprawdę pamiętasz? — ożywił się Krzysztof. — Jutro. Zostawiłem to na ostatnią chwilę, więc przyjechałem…
— Dobra, wybieraj, nie będę ci przeszkadzać. Ja już załatwiłem sprawunki — Wojtek pokazał torby w rękach. — Ale żebyśmy się niedługo spotkali, dobrze? Masz, weź. Będę czekał. Jak nie zadzwonisz, to cię wykopię spod ziemi — obiecał, podając Krzysztofowi wizytówkę.
Wybierając mamie kolczyki, Krzysztof cały czas myślał o niespodziewanym spotkaniu, wyrzucając sobie, iż zachował się dziwnie, jakby nie za bardzo się ucieszył z widoku Wojtka. Ależ tak, ucieszył się, tylko był zaskoczony.
Wybrał kolczyki i sięgnął po kartę, by zapłacić. Ze zdumieniem zobaczył obok niej wizytówkę Wojtka. O rany, zastępca dyrektora w firmie budowlanej „Nowy Dom”.
— Och, przepraszam — Krzysztof zauważył, iż ekspedientka cierpliwie czeka. — Spotkałem kolegę, sto lat się nie widzieliśmy, wyobrażasz sobie?
Zapłacił i pojechał do domu, myśląc o przyjacielu…
***
Znaleźli się obok siebie na pierwszej szkolnej akademii przed budynkiem szkoły, z prawie identycznymi bukietami gladioli. Obaj mieli równie szczęśliwe i trochę przestraszone twarze. Gdy szli parami do środka, bez słów złapali się za ręce. W klasie usiedli w jednej ławce.
Tak zaczęła się ich przyjaźń. Bywało, iż się kłócili, ale gwałtownie godzili. A i sprzeczki były drobne, głupie. Wojtek zawsze pierwszy wyciągał rękę na zgodę.
Nawet gdy po szkole wybrali różne uczelnie, nie sprzeczali się, choć rozstawać się nie chcieli. Rozumieli, iż każdy pójdzie swoją drogą. Ale przecież nikt nie zabroni im się spotykać. Wszystko zależało od nich.
Wojtek dostał się na politechnikę, a Krzysiek na uniwersytet, na filologię angielską. Teraz nie widywali się codziennie. Ale w weekendy zawsze się spotykali i nie mogli się nagadać.
Wojtek studiował na typowo męskim wydziale, mechanicznym. Dziewczyn było tam mało. A na wydziale Krzysztofa wręcz przeciwnie — same dziewczyny, jeden cudniejszy od drugiego. Chłopaków za to było niewielu i każdy cieszył się zainteresowaniem.
Krzysiowi podobała się tylko jedna — niewysoka, żywa Kinga. Wydawało się, iż nie potrafi być smutna. W jej oczach kryły się iskierki śmiechu, gotowe w każdej chwili wybuchnąć i zarazić wszystkich wokół. Lekka, pogodna, z długimi kręconymi włosami. Krzysiek nie mógł oderwać od niej wzroku.
Długo nie miał odwagi do niej podejść. Aż w końcu podszedł i poprosił o pomoc w tłumaczeniu.
— Powiedz od razu, iż chcesz się poznać — Kinga spojrzała na niego rozbawionym wzrokiem.
— Chcę… Chcę cię odprowadzić po zajęciach. Można? — wyrwało mu się samo.
— Odprowadzaj — zgodziła się lekko, obdarzając go uśmiechem.
Szli wiosennym miastem i Krzysiek czuł, iż nikt na świecie nie jest szczęśliwszy od niego. Serce waliło mu jak oszalałe. Całą noc wspominał każde jej spojrzenie, każdy uśmiech, choć słów już nie pamiętał. Ledwo doczekał się rana, by zobaczyć ją znów.
Odprowadzał ją prawie codziennie. Chłodny kwiecień zmienił się w ciepły jak lato maj. A Krzysiek wciąż nie miał odwagi pocałować Kingi. niedługo skończą się zajęcia, po sesji wyjedzie z rodzicami nad morze, potem do babci w inne miasto i zostanie tam do końca lata. Na myśl o tym ogarniało go przerażenie.
Ostatnią szansą na kolejny krok w ich relacjach były jego urodziny, które wypadały w ostatnią niedzielę maja. Zaprosi ją do siebie, przedstawi rodzicom i wreszcie powie to, co najważniejsze — iż ją kocha.
Kinga zgodziła się od razu, bez grama fałszywej skromności. Krzysiek tak się ucieszył, iż ośmielił się poprosić, by przyszła z koleżanką, którą często widywał z Kingą na korytarzach.
— Olę?
— No właśnie. Mam przyjaciela, znamy się od pierwszej klasy. On studiuje na politechnice, a tam dziewczyn jak na lekarstwo. Takich jak ty tam nie ma.
— Dobra. A jeżeli mu się nie spodoba? — spytała Kinga.
— Żeby tylko się nie nudził, resztę zobaczymy.
Od rana mama krzątała się w kuchni. Krzysiek próbował pomagać, ale z wrażenia tylko przeszkadzał. Co chwilę biegł do mamy, pytał, którą koszulę założyć, czy z krawatem, czy może lepiej bez?
— Weź,”Po latach, gdy spotykali się już jako starzy przyjaciele, siedząc w ogrodzie i obserwując bawiące się wnuki, uśmiechali się na wspomnienie tamtego głupiego wyścigu, który omal nie zniszczył ich przyjaźni, ale w końcu tylko ją wzmocnił.”