Melodia z serca

newsempire24.com 1 tydzień temu

MAREK
Marek wyjechał z klatki schodowej i ruszy gwałtownie w stronę sklepu. Ślepy pośpiech, bo bez chleba to i kolacja nie tańczy. Przed wejściem stała może czteroletnia dziewczynka, tuliła w rękach malutkiego pieska.

“Kup pani chleba dla mojego pieska, proszę!” – szepnęła, patrząc błagalnie na przechodzącą kobietę.

“Dziecko, gdzie twoja mama? O tej pory się włóczysz? Marsz do domu!” – odgryza się baba i znika za drzwiami.

Marek, który to widział, zatrzymał się jak wryty. Dzieciak był zagłodzony na śmierci. Nie oszukał się – to nie piesek prosił o jedzenie, tylko ona.

“Twój piesek je je?” – uśmiechnął się, przystając przed nią.

“Tak, proszę pana! No, najlepsza jest kiełbasa i cukierki, ale jak mu bardzo chce się jeść, to i chleb zje.”

“Rozumiem” – wzdycha Marek. “Poczekaj tu minutę, zaraz wrócę…”

W sklepie chłop złapał chleb, mleko, jogurty, herbatniki, cukierki i dobrz zagłębiowskie kiełbasy. Czując kolejkę na karku, przypomniał sobie własne dzieciństwo. Matka piła, ojca nigdy nie widział na oczy. Pamiętał dni, gdy tyle zaglądał do garnka, iż sam się gotował. Czasem nocą obiegł wszystkie piaskownice w okolicy, zaglądał latarką i zbierał resztki ciastek po innych dzieciach. Te dni zaglądały mu teraz z oczu tej dziewczynki.

Wrócił, pakę w ręku.

“Kupiłem twojemu pieskowi trochę żarcia. Daleko mieszkasz?”

“Nie, w tym bloku” – wskazała palcem na betonową klatkę za drogą.

“To chodź, pomogę zanieść.”

Dziewczyna ożyła jak po kawałku kiełbasy. Szła przodem, podnosi zagubioną piosenkę, którą Marek kiedyś znał.

“Jak ci na imię?” – spytał.

“Magda. A to mój przyjaciel, Burek.”

Pokazała na pieska. Po drodze wyznała, iż mieszka z matką i babcią, a Burka znalazła na ulicy i wzięła do siebie. Marek jeszcze próbował zagłuszyć w sobie myśli – może matka porządna, tylko bieda.

“Tutaj” – Magda zatrzymała się pod oknem na pierwszym piętrze, z którego walczyła muzyka. “Nie pójdę jeszcze. Pobawimy się tu na dole. Daj pan jedzenie, zjadłabym z Burkiem.”

“Babcia jest w domu?” – spytał Marek. Już po dwadzieścia drugiej, dzieciak na dwarze w taką noc to jak zapałka w pętli.

“Jest. Dostała emeryturę, pije w kuchni” – zmarszczyła brwi Magda.

Marek się zagotował. Ciemno jak w turek, nigdzie żywej nie zagadać. Nie zostawi jej w spokoju.

“Idzie tyle do domu, zamknijcie się w pokoju, zjedzcie i spać. Już późno, niebezpiecznie w tych czasach. Jeszcze cię ktoś ukradnie z pieskiem.”

Magda przytuliła Burka mocniej. Doprowadził ją do drzwi, sprawdził, czy weszła. Poszedł ciężko w stronę domu.

W domu żona już na tyle zagotowana , iż można było gotować:

“Kurde, Marek, gdzie się włóczysz! Obiad zimny, czy cię już święci do ziemi wzięli?”

Agnieszka, w szóstym miesiącu, miała humory jak w karnawał, ale jak zobaczyła jego minę, złagodniała.

Przy kolacji opowiedział o Magdzie i Burku.

“Dobrze zrobiłeś, iż dałeś jej jeść” – westchnęła Agnieszka. “Ale wiesz, sierot w świat nie zliczysz, a nasz własny syn wyrośnie, nie pożałujesz.”

Marek wiedział, iż ma rację, ale w duszy leżała mu cegła. Tej nocy nie spał.

Minął tydzień. Wracali z miasta, wstąpili po słodkie. Przed sklepem znów Magda – płacze w niebogłosy.

“Magda! Co się dzieje?” – przykucnął przy niej.

“Zabrali mi Burka! Chłopaki zabrali i poszli tam!” – wskazała ręką.

“Czekaj tu!” – i Marek pobiegł.

Wrócił po pięciu minutach z psem w rękach. Agnieszka już siedziała z Magdą na ławce.

“Nie płacz, wujek Marek znalazł Burka.” – Agnieszka nie była głupia – “Marek! Ona ma siniaka na policzku. Matka ją ‘wychowuje’. Dzwonimy na policję!”

“Dzwoń!” – przytaknął.

Magda wisiała mu na szyi, błagała, żeby nie oddawał. Czuł się jak Judasz, ale wiedział jedno – tak żyć nie wolno.

Policja była w pięć minut. Agnieszka wciągnęła ich w historię Magdy.

“Ty zły jesteś!” – krzyczała Magda. “Myślałam, iż przyjaciel, a ty szpieg! Oddajcie mi Burka!”

Funkcjonariusz musiał ją wziąć na ręce, żeby uspokoić. Auto odjechało, a Marek został na ławce z psem w rękach.

“Ja go nie porzucę!” – warknął.

“Zostawimy go sobie” – zgodziła się Agnieszka. “Nie martw się, w ośrodku będzie jej lepiej.”

“Skąd ty wiesz, jak tam jest?!” – wybuchnął. “Wybacz, ale nie zrozumiesz.”

Milczeli cały wieczór. Agnieszka myła Burka, tuliła go w fotelu. Marek patrzył przez okno.

“Marek… cały czas myślę o niej” – Agnieszka weszła do kuchni.

“Nie płacz, w twoim stanie…”

“Marek… a jeśli… weźmiemy Magdę do nas?” – spytała cicho.

“Na serio?!” – rozpromienił się. “Nie śmiałem choćby marzyć!”

“A jeżeli nie dadzą? Ma przecież matkę…”

“Dadzą! Zdasz testy, ja mam znajomości.”

Minęły trzy miesiące. Marek jechał do ośrodka. Magda bawiła się na podwórku.

“Marek! Zabierasz mnie dziś?”

“Dziś!” – śmiał się jak dziecko.

“A gdzie mama Agnieszka?”

“W domu czeka. Masz teraz braciszka.”

“A Burek? On też czeka?”

“Oczywiście! Jesteś jego najlepszą przyjaciółką.”

Wracali do domu w podskokach. Dostali opiekę. Tak, wiedział, iż nie każde dziecko uratuje, ale to jedno będzie miało dom.

Zrobi wszystko, żeby jego dzieci nie szukały ciastek w piaskownicy.

Idź do oryginalnego materiału