Jurek wybiegł z klatki schodowej i gwałtownie ruszył w stronę sklepu. Śpieszył się, by zdążyć przed zamknięciem, bo nie miał ochoty jeść kolacji bez chleba. Przed wejściem do sklepu stała maleńka dziewczynka, może czteroletnia, trzymając w ramionach równie małego pieska.
— Ciociu, kupcie proszę mój pieseczek chlebka — poprosiła cicho dziewczynka, patrząc z nadzieją na kobietę wchodzącą do sklepu.
— Dziewczynko, gdzie twoja mama? Dlaczego tak późno jesteś sama na ulicy? Idź do domu! — surowo odparła kobieta i weszła do środka.
Jurek, który obserwował tę scenę, zatrzymał się. W oczach dziecka widział smutek i bezradność. Mężczyzna zrozumiał od razu, iż nie chodziło tu o pieska… W przeciwieństwie do tamtej kobiety, domyślił się, iż dziewczynka jest głodna i prawdopodobnie prosi jedzenie dla siebie.
— A twój piesek je chleb? — uśmiechnął się, podchodząc bliżej.
— Tak — zapewniła gwałtownie malutka. — On najbardziej lubi kiełbasę i cukierki, ale jak jest głodny, to zjada też chlebek.
— Rozumiem — powiedział Jurek z ciężkim westchnieniem. — Poczekajcie chwileczkę, zaraz wrócę…
W sklepie gwałtownie wziął chleb, wrzucił do koszyka mleko, jogurt, ciastka, cukierki i zwyczajną kiełbasę. Stojąc w kolejce, mimowolnie przypomniał sobie swoje własne dzieciństwo. Jego matka lubiła wypić, ojca nigdy choćby nie widział. Pamiętał, jak głodował po kilka dni — wtedy, gdy matka dostawała marną pensję sprzątaczki i znikała na tydzień w ciągu. Czasem wieczorami obchodził place zabaw. Było już ciemno, a on świecił małą latarką w piaskownice, często znajdując porzuconego cukierka lub ciastko… Pamiętał własny wzrok z tamtych czasów — patrzył na świat głodnymi, bezradnymi oczami. Ta mała dziewczynka przed sklepem miała dokładnie takie samo spojrzenie…
Gdy wyszedł na ulicę, podszedł do dziecka. Chciał wręczyć jej paczkę z zakupami, ale zrozumiał, iż sama jej nie doniesie — w końcu na rękach trzęsła się maleńka kulejąca kundelka.
— Kupiłem twojemu pieskowi trochę jedzenia. Daleko mieszkasz? — zapytał.
— Nie. Tam, w tym bloku — wskazała na pięciopiętrowiec po drugiej stronie ulicy.
— Chodź, pomogę ci zanieść.
Dziewczynka natychmiast ożyła. Wesoło szła przed mężczyzną, nucąc pod nosem znajomą mu melodię.
— Jak masz na imię? — zapytał.
— Ania — przedstawiła się. — A to moja przyjaciółka, Kizia.
Wskazała na pieska. Po drodze opowiedziała, iż mieszka z mamą i babcią, a Kizię znalazła niedawno na ulicy i zabrała do domu. Jurek jeszcze miał nadzieję, iż się myli… Może Ania ma dobrą matkę, tylko żyją w biedzie.
— Tutaj mieszkam — dziewczynka pokazała na okno na drugim piętrze, skąd rozbrzmiewała głośna muzyka. — Nie pójdę teraz do domu. Pobawię się przed blokiem. Daj nam jedzenie, zjemy z Kizią kolację.
— Babcia jest w domu? — dopytał mężczyzna. Na dworze było już po dziesiątej, i wiedział, iż dziecko nie powinno być o tej porze same na ulicy.
— Tak. Babcia dostała emeryturę, piją w kuchni — zmarszczyła brwi Ania.
Jurek stał w całkowitej bezradności. Na zewnątrz dawno zrobiło się ciemno, w okolicy nie było żywej duszy. Nie chciał zostawiać dziewczynki samej przed blokiem i stanowczo nakazał jej iść do domu.
— Zamknijcie się z Kizią w pokoju, zjedzcie i połóżcie się spać. Już późno. Niebezpiecznie jest teraz być na ulicy. Nie chcesz chyba, żeby ktoś ukradł twojego pieska?
Ania przecząco pokręciła głową i mocniej przycisnęła Kizię do siebie. Jurek odprowadził ją do drzwi, a gdy upewnił się, iż weszła do mieszkania, gwałtownie ruszył do domu. Miał zły humor. Myślał, iż teraz czasy są inne i opieka społeczna działa lepiej. Okazało się, iż nie. Wszystko tak samo…
Żona najpierw nakrzyczała na niego, iż się spóźnia. Kolacja dawno wystygła, a ona wypatrywała go w oknie, bojąc się, iż coś mu się stało. Kinga była w szóstym miesiącu ciąży, więc Jurek przywykł już do jej humorów i nagłych zmian nastroju. Gdy zobaczyła, iż mąż jest przybity, zaczęła wypytywać, co się stało.
Przy kolacji opowiedział o Ani, o jej piesku, który najwyraźniej był jedynym przyjacielem dziewczynki.
— Dobrze, iż jej pomogłeś. Niech choć się najeI minęły lata, a Ania, Kizia i mały braciszek dorastali w cieple rodzinnego domu, gdzie nikt już nigdy nie musiał szukać jedzenia w piaskownicy.