Mąż twierdził, iż beze mnie sobie poradzi, a ja bez niego nie. Zobaczymy.

twojacena.pl 16 godzin temu

Mój mąż powiedział, iż bez mnie sobie poradzi, a ja bez niego – nie. Cóż, zobaczymy.

Po ośmiu latach małżeństwa ja, Katarzyna, w końcu zrzuciłam z siebie kajdany stereotypów, które latami wbijały mi do głowy mama, babcia i teściowa. Powtarzały, iż dobra żona to taka, która ze wszystkim daje sobie radę: pracuje, wychowuje dzieci, utrzymuje dom w idealnym porządku, gotuje smaczne obiady, a mąż zawsze chodzi w wyprasowanej koszuli, najedzony i zadowolony. Starałam się być taka, ale mój mąż, Tomasz, nie doceniał moich starań. Przywykł, iż wszystko robię sama, i choćby nie zauważał, jak się męczę. Zmęczyłam się – byciem niewidzialną, dźwiganiem wszystkiego na swoich barkach.

Zawsze miałam przed oczami przykłady z mojej rodziny. Mama, babcia, starsza siostra Agnieszka – wszystkie były idealnymi gospodyniami, żyjącymi dla rodziny. Mama pracowała w szkole, wracała na obiad, gotowała, a potem do północy sprawdzała zeszyty. Nikt nie uważał tego za heroizm – to była jej „kobieta dola”. Tata do dziś nie wie, gdzie leżą jego skarpetki. Mama przynosi mu kapcie, nakrywa do stołu, podaje kolację. Nigdy nie widziałam, żeby wziął do ręki odkurzacz czy mopa. Tak, ciężko pracował, wracał późno, ale dobrze zarabiał. Dzięki temu kupił mi i siostrze mieszkania. Mama mogłaby nie pracować, ale uważała, iż jej wkład w budżet jest ważny. Tak wychowała ją babcia, a mama wychowała nas.

Agnieszka, moja starsza siostra, wyszła za mąż pięć lat przede mną i we wszystkim naśladowała mamę. Studiowała pedagogikę, urodziła dwoje dzieci i zamieniła swój dom w wzór porządku. Gdy u niej bywałam, wszystko tam kwitło: dzieci zadbane, dom lśnił, na stole świeże ciasto. Po ślubie też marzyłam o takiej rodzinie. Chciałam być idealną żoną, robić wszystko sama. Ale Tomasz, w przeciwieństwie do mojego taty czy męża siostry, nie zarabiał dużo. Często wracał późno, ale jego pensja nie pokrywała wszystkich naszych potrzeb. Tłumaczyłam mu, iż jest utalentowany i z czasem zrobi karierę. A sama kręciłam się jak w ukropie.

Tomasz nie pomagał w domu. Przed ślubem mieszkał z rodzicami, a jego mama, Irena, chroniła syna przed „babskimi” sprawami. Jej zdaniem mężczyzna ma naprawiać, remontować i dźwigać ciężary. Ale Tomasz miał przepuklinę, więc i z dźwiganiem było krucho. Przez osiem lat zrobiliśmy jeden remont, i to zatrudniając ekipę. Ja harowałam, by wszystko było idealne: sprzątałam, gotowałam, prałam, prasowałam. Chciałam być tą „dobrą żoną”, ale siły topniały z każdym dniem.

Dwa lata temu urodziłam drugie dziecko. Ciąża i poród były trudne, ledwo się ruszałam, ale Tomasz, zamiast być moim wsparciem, zaczął marudzić. Drażnił go niesmaczny rosół, nie wyprasowana koszula, kurz na półkach. Ja, wykończona, z niemowlakiem na rękach, próbowałam dźwigać to wszystko jak dawniej. Mama i teściowa w jednym głosie powtarzały, iż nie robię niczego nadzwyczajnego – to zwykła rola kobiety. Wierzyłam im, choć w środku rosło poczucie, iż tonę pod ciężarem ich oczekiwań.

Wszystko się zmieniło, gdy mój siedmioletni syn, Kacper, odmówił sprzątania zabawek, mówiąc: „To babskie, mama posprząta”. Powtórzył słowa taty. Wtedy coś we mnie pękło. Gdybym była w innym nastroju, może machnęłabym ręką, ale wtedy zalała mnie fala gniewu i rozpaczy. Krzyczałam, płakałam, nie mogąc się powstrzymać. To nie była zwykła histeria – to był krzyk duszy zmęczonej byciem niewidzialną. Opanowałam się dopiero po godzinie, ale zrozumiałam: tak dłużej być nie może.

Wieczorem postanowiłam porozmawiać z Tomaszem. Chciałam spokojnie wytłumaczyć, jak mi ciężko, jak się duszę bez jego pomocy. Nie prosiłam, by wziął wszystko na siebie – tylko by podzielił obowiązki: zrobił zakupy, pobawił się z dziećmi, żebym mogła wziąć prysznic, posprzątał raz w tygodniu. Ale przerwał mi: „Z czym ty sobie nie radzisz? Z dziećmi? Ze sprzątaniem? Z gotowaniem? Ja cię utrzymuję, gdy jesteś na macierzyńskim, a ty chcesz, żebym robił twoją robotę? A ty co będziesz robić – leżeć na kanapie?” Jego słowa bolały jak nóż. Nie usłyszał mnie, nie chciał zrozumieć. Na koniec rzucił: „Ja bez ciebie dam radę, a ty bez mnie – nie”. Cóż, zobaczymy.

Od tamtego dnia powiedziałam: dość. Wróciłam do pracy na pół etatu. Dawniej uczyłam angielskiego i teraz znowu to robię. W naszym domu zaczęła się zimna wojna. Przestałam biegać za Tomaszem: nie gotowałam mu, nie prałam, nie prasowałam jego rzeczy. Gotowałam tylko dla siebie i dzieci, prałam ich ubrania. Chciał żyć beze mnie? Niech spróbuje. Mama i siostra odmówiły pomocy z dziećmi, oskarżając mnie o niszczenie małżeństwa. „Co za głupota – nie nakarmić męża! Ma rację, sama jesteś winna. Pracowałaś, prowadziłaś dom i jakoś żyłaś” – powtarzały. „Jesteś kobietą, cierp, to twoja dola” – dodała mama. Dla niej to była norma, dla mnie – upokorzenie.

Pomogła przyjaciółka Magda, z którą pracowałyśmy w szkole. Zgodziła się popilnować młodszego dziecka, gdy ja prowadziłam lekcje. Starszy, Kacper, już mógł zostać sam w domu. Tak żyjemy od dwóch miesięcy. Nie wrócę do poprzedniego życia, gdzie byłam służącą. To ciężkie, ale nie chcę do końca dni być maszyną do sprzątania i gotowania. Kacpra już przyzwyczaiłam do porządku, młodszego wychowam tak, by nigdy nie dzielił obowiązków na „męskie” i „babskie”. Mam nadzieję, iż Tomasz się opamięta. jeżeli nie – jestem gotowa na rozwód. Lepiej być samą niż niewidzialną we własnym domu. Moja dola to nie zadowalanie innych, ale życie z godnością.

Idź do oryginalnego materiału