**_2 marca 2024_**
Każdej soboty zamieniam się w domową kucharkę — spędzam cały dzień przy garach, by przygotować obiady na cały nadchodzący tydzień. To nie byle jaka robota, bo lepię pierogi, kręcę gołąbki, smażę kotlety, gotuję zupy i mielone — wszystko po to, żeby po pracy po prostu podgrzać i mieć gotowy posiłek. To nasza rodzinna tradycja, która ratuje mnie przed przemęczeniem. Ale pewnego dnia mój własny mąż jednym gestem zniweczył cały mój wysiłek.
W poniedziałek, jak zwykle, wróciłam zmęczona z biura i otworzyłam zamrażarkę, żeby wyjąć coś na kolację. A tam… pusto. Z moich starannie poukładanych pojemników, podpisanych i rozplanowanych na każdy dzień, zostało może ze dwie porcje.
— **Tadeusz** — zawołałam męża. — Gdzie jedzenie, które przygotowałam w weekend?
Przestępował z nogi na nogę, aż w końcu bąknął:
— Mama była wczoraj… Powiedziała, iż kończy jej się jedzenie, a emeryturę ma marną. Pomyślałem, iż się podzielimy. Dałem jej trochę.
— **Trochę**? — spojrzałam na niego ostro. — Brakuje jedzenia na co najmniej trzy dni.
— No… połowę — przyznał. — Co w tym złego? Starsza kobieta, zmęczona… Ty byś przecież też nie odmówiła.
Zamarłam. Nie spodziewałam się takiej obojętności. **Stałam przy kuchni dwa dni**. Mieszałam farsz, lepiłam, smażyłam, piekłam. To nie jest zwykłe jedzenie — to mój czas, moje siły, moja chęć, by ułatwić nam życie. A on tak po prostu oddał połowę. choćby mnie nie uprzedzając.
— jeżeli twoja matka ma problem — powiedziałam spokojnie, choć gotowałam się w środku — **niech dasz jej pieniądze**. Niech zamówi jedzenie. Albo ugotuje coś sama. Jest zdrowa. Nie jestem odżywianiem całej rodziny. Pracuję tak samo jak ty.
Zaczęło się mamrotanie o tym, iż „kobiecie to przecież łatwo”, „matki się nie odmawia”. Więc poszłam do niej. Do bloku obok. Z torbą — by odebrać to, co moje.
Zadzwoniłam. Gdy teściowa otworzyła, powiedziałam jasno:
— Nie jestem od karmienia pani. To było jedzenie dla mojej rodziny, nie na cele charytatywne. Ma pani syna — jeżeli chce pomóc, niech da gotówkę. A ja swoich weekendów i sił już nie zmarnuję. Przepraszam, ale to niesprawiedliwe.
Stała jak wryta, choćby nie próbowała się kłócić. Weszłam do kuchni, zabrałam swoje pojemniki. Wieczorem Tadeusz był w szoku. „Bezduszna” — warknął.
A ja pierwszy raz od dawna poczułam się **jak człowiek**. Ktoś, kto potrafi powiedzieć „nie”. Kto stawia granice. Kto nie musi być kuchenną niewolnicą dla cudzych zachcianek.
Nie odmawiam pomocy. Ale nie w ten sposób. Nie po kryjomu, nie kosztem własnych sił i nie dlatego, iż „kobieta ma obowiązek”.
Jeśli mężczyzna uważa, iż jego matka potrzebuje wsparcia — proszę bardzo, **ale nie kosztem mojego wypalenia**. Niczego nikomu nie jestem winna — też jestem człowiekiem. I wiecie co? **Też czasem marzę tylko o odpoczynku.**