„Ależ ty mi dałaś w kość!” – miałem ochotę krzyknąć na siostrę żony. Zaciąłem zęby i się powstrzymałem. A ona, jakby nigdy nic, znów zjawia się u nas z walizką na weekend…
Nazywam się Marek Kowalski, mam trzydzieści dziewięć lat. Żonaty z Karoliną od dwunastu lat. Mamy całkiem udane małżeństwo, rośnie nam syn, teoretycznie wszystko gra. Ale jest jedno „ale”, które od lat zatruwa mi życie. To jej siostra – Bożena.
Bożena jest starsza od Karoliny o osiem lat. Nigdy nie wyszła za mąż, dzieci nie ma. Mieszka sama w domu naprzeciwko i… adekwatnie mieszka też u nas. Nie przesadzam. Pojawia się w naszym mieszkaniu jak cień – cicho, natrętnie i codziennie. Czasem mam wrażenie, iż klucze do naszego bloku wyrastają jej prosto z torebki.
Na początku starałem się być uprzejmy, choćby miły. No cóż, siostra żony, rodzina, jakby nie patrzeć. Myślałem – przyjdzie, pogada, herbatę wypije i pójdzie. Ale przychodziła każdego wieczoru. I w weekendy. I na urlop. I wtedy, gdy zapraszaliśmy gości. choćby gdy byłem chory – i tak się zjawiała.
Bożena nie zna umiaru. Wiecznie coś komentuje: jak gotuję, jak wychowuję syna, jak się ubieram. Raz milczę za mało, raz śmieję się za głośno, raz ciasto jest suche, raz mieszkanie „nie lśni czystością”. A przede wszystkim – nie prosi, tylko rozkazuje. A ja to łykam. Bo nie cierpię awantur. Bo Karolina mówi: „Marku, no wytrzymaj, ona jest sama, poza nami – nikogo nie ma”.
Wytrzymywałem. Ale cierpliwość nie jest z gumy.
Bożena pracuje jako księgowa w prywatnej firmie. Wraca z pracy wcześniej niż ja i… idzie do nas. Wracam – a ona już siedzi na kanapie, telewizor warczy, kot schował się pod łóżko. Syn wpatrzony w telefon. A ona – jak pani domu. Zupa czeka. Albo ja muszę czekać, aż skończy się myć w łazience. Je z nami kolację, potem godzinami opowiada swoje „przygody” w urzędzie skarbowym, których nikt nie słucha. A potem wychodzi. Czasem zostaje na noc, bo „boi się burzy” albo „kaloryfery słabo grzeją”.
Gdy chcieliśmy gdzieś wyjechać – Bożena jechała z nami. I nieważne, iż marzyłem o weekendzie sam na sam z żoną. Nieważne, iż obiecała zabrać mnie nad morze na urodziny. Bożena była tam. W naszym pokoju. Spała na sąsiednim łóżku. I wszystko to za moje pieniądze. A zarabia całkiem nieźle, oszczędza, jak twierdzi, „na czarną godzinę”. Widocznie uznała, iż ta czarna godzina – to ja.
A teściowa Karoliny w ogóle uważa, iż jestem niewdzięcznik. Mówi, iż Bożena to nie obca osoba, tylko samotna i potrzebująca bliskości. Rozumiem, iż nie ma ani męża, ani dzieci. Ale dlaczego ja mam płacić za to swoim spokojem?
Raz powiedziałem Karolinie wprost:
– Mam dość. Ona przekracza granice. Jest wszędzie. To nie do wytrzymania!
Tylko wzruszyła ramionami:
– No i co ja mogę zrobić? To moja siostra…
Ostatnio było już na maksa. Poszliśmy z żoną do teatru – sami. Wymodliłem ten wieczór. Dogadałem się z kolegą, żeby posiedział z synem. Ledwo usiedliśmy na miejscach – dzwoni Bożena.
– Gdzie wy jesteście? Dlaczego mnie nie zabraliście? Już mnie wykreślacie z rodziny? – wrzeszczała do telefonu.
A dwa dni później – znów się pojawiła. Z torbą. Z pidżamą. Z ulubionym serialem. Oświadczyła: „Mam wolne weekendy, pomyślałam, iż spędzimy je razem”.
Stałem w kuchni, ściskając blat stołu. O mało nie wybuchłem. Ale się powstrzymałem. A we mnie coś pękło.
Nie wiem, jak powiedzieć Karolinie, iż już nie daję rady. Że potrzebuję domu bez trzeciego dorosłego. Bez niekończących się rad. Bez awantur. Bez Bożeny.
I boję się, iż jeżeli nic się nie zmieni – pewnego dnia sam będę musiał wyjść. Żeby w końcu odetchnąć pełną piersią. Bo choćby miłość nie wytrzyma, gdy między tobą a żoną – wciska się czyjeś życie. Zbyt głośne. Zbyt nachalne. Zbyt obce.